KIlling me softly.

czwartek, 17 maja 2012

#Rozdział szesnasty,


 W całości dedykowany Lexi ♥


-Naprawdę musicie już lecieć? –spytała Louis’a wtulona w niego Brooke. Stali na zatłoczonym lotnisku w Californii. Stukot kół ciężkich, wypełnionych bezużytecznymi pamiątkami walizek, mechaniczny głos przypominający o lotach i czasie, szum pożegnań. Pożegnania. Nikt ich nie lubi. A co, jeśli ktoś musi się żegnać cały czas przemierzając świat prywatnym samolotem? Po tylu razach można się przyzwyczaić. A co, jeśli zostawia się coś lub, jeszcze gorzej, kogoś, na kim bardzo zależy? Wtedy nie pomaga nawet fakt, że podróżuje się z najlepszymi przyjaciółmi.
-I tak zostaliśmy już za długo. –powiedział chłopak. Widząc jej smutne spojrzenie spokojnie dodał –Też chciałbym zostać…Hej, niedługo się zobaczymy. –uśmiechnął się blado.
-Chyba sam w to nie wierzysz. –mruknęła.
Pasażerów lecących z Californii do Nowego Jorku prosimy o wejście na pokład i zajęcie miejsc.
-A studia?
-Ciebie i tak wiecznie nie będzie w Londynie…z resztą nie wiadomo, czy mnie przyjmą.
-Na pewno. Takiej zdolnej czekoladki by nie przyjęli? Are you fucking kidding me?
-Chory optymista. –szepnęła i spojrzała w jego błękitne oczy. Poczuła, że po policzku spływa jej łza.
-Będę tęsknić, wiesz? –powiedziała tak cicho, że chłopak odczytał to chyba tylko z ruchu ust.
-Ja też. –szepnął. Odgarnął jej jasne włosy z czoła. Delikatnie dotknął jej policzka, po czym przybliżając się do niej mocnym ruchem wpił się w jej blade usta i pocałował z ogromną namiętnością i miłością. Ten pocałunek miał im wystarczyć na długo.
Pasażerów lecących z Californii do Sydney prosimy o wejście na pokład i zajęcie miejsc.
-Widział ktoś Niall’a? –spytał nagle Liam.
-Poszukam go! –odezwała się szybko Brooke i wyplątując się z objęć Tomlinson’a szybkim krokiem ruszyła przed siebie by chwile później zniknąć w tłumie.

Przeciskała się między ludźmi. Kręciło jej się w głowie od tłoku. Bolały ją żebra, w które celowały coraz to nowe serie uderzeń łokciowych. Wstrzymała oddech żeby nie czuć na sobie tych wszystkich zapoconych ciał. Przymknęła lekko oczy i udając Matrix’a krok po kroku starała się opuścić ten wariacki niekończący się korek. Kątem oka dostrzegła siedzącego na schodach Horan’a. Obserwował jej nieudolne próby dostania się do niego z kpiącym uśmiechem na ustach. Cóż, nic nie działa na ludzi tak motywująco, jak brak wiary ze strony drugiego człowieka. Brooke Nicole Parker, która w szczególności nie znosiła pogardy postawiła sobie za cel udowodnienie temu blondasowi, że wyjdzie z tego, chociażby miała być to ostatnia rzecz, jaką zrobi.
Wynurzając się na chwilę znad masy ramion zaczerpnęła powietrza i chowając się ponownie pomiędzy nimi ruszyła przed siebie. Nie zrażały jej odpychania, wulgaryzmy i obelgi padające pod jej adresem. Nie straszne jej były szarpania za krawędzi bluzki i ciągłe potykania się o nogi nieporadnych turystów. Ten tłok przypominał trochę pogo…tyle, że Brooke miała w tym trochę mniej przyjemności niż w skakaniu do piosenek Nirvany.
Nagle poczuła na twarzy podmuch świeżego powierza. Stanęła dokładnie pomiędzy obrotowymi drzwiami, a schodami. Kierunek był jeden.
„Just tonight I will stay and we’ll throw it all away…”


Sophie Evans też nie była zadowolona z faktu, że tych pięciu gwiazdorów opuszcza miasto. Przywiązała się do nich. Do każdego z osobna. Nawet ta cała pokręcona zażyłość, jaka jest pomiędzy Brooke, Niall’em i Louis’em nie była w stanie popsuć ich relacji. Szczególnie z Harold’em. Ten czas, który razem spędzili doda do listy najprzyjemniejszych wspomnień.

-Harry, idioto, oddaj ten aparat! –darła się jak opętana śliczna brunetka. Leżała właśnie spokojnie na gorącym piasku ubrana tylko w skąpe bikini, gdy nagle jakiś wielki, tłusty cień z włosami większymi dwa razy od samej twarzy przysłonił słońce. Stał za obiektywem dosyć dużego aparatu fotograficznego. Nawet spod tego sprzętu widać było jego wredny, tryumfalny uśmiech.
-Nigdy, skarbie. –powiedział i oślepił ją fleszem. Co prawda, nie wiedział, że nie cierpiała zdjęć z zaskoczenia, ale to i tak nie było wytłumaczenie jego jakże zuchwałego zachowania. Tak, zdecydowanie powinien dostać w twarz.
Dziewczyna zerwała się z ziemi i ruszyła w kierunku Styles’a. Ten zaczął uciekać, co jakiś czas odwracając się i atakując ją kolejną serią ujęć.
-Nie nauczyli cię, że nie rusza się cudzych rzeczy?!
-Co moje to twoje, słonko! –krzyknął przez ramię ze swoim stałym wyrazem twarzy. O nie, ten lekceważący uśmiech to było za wiele. Evans zwinnym skokiem rzuciła się na jego plecy. To go nie osłabiło, więc musiała użyć mocniejszej artylerii. Silnym kopniakiem uderzyła go w żołądek. Prawdę mówiąc celowała nieco niżej, ale cóż…
-Auuuuuuuuuuuuuuuuuuu! –zwinął się z bólu i upadł na kolana. Tego nie przewidziała. Zsunęła się z jego pleców lądując obok niego na piasku.
-Jesteś dumna? –mruknął nadal trzymając się za brzuch. –Dobra, nie odpowiadaj. –dodał widząc jak próbowała zahamować cisnący się na usta uśmiech.
-Sam tego chciałeś!
-W jaki niby sposób? Bo chciałem uwiecznić twoją słodką buźkę?
Walnęła go w ramię.
-To wyraziło więcej niż tysiąc słów.
Sophie położyła się na plecach, biorąc aparat do rąk.
-Zobaczmy, co tam natrzaskałeś…o Boże, muszę to usunąć!
-Chyba kpisz! –zerwał się nagle i wyrwał jej sprzęt. Nie dawała za wygraną. Rozpoczęła się krwawa walka…no dobra, wcale nie krwawa. W efekcie jednak Harry Edward Styles przyciskał swoim ciężarem Sophie Alexis Evans do ziemi i wpatrywał się w jej szmaragdowe oczy. Czuła na sobie jego ciepły oddech. Milczał. Dziewczyna pomyślała, że albo zaraz dostanie zawału albo po prostu chce ją pocałować. W sumie nie miałaby nic przeciwko, ale…Nie, ten zuchwały, złośliwy i irytująco śliczny palant nie mógł przecież dostać tego, czego chce, prawda? Gdy chłopak pochylił się żeby dotknąć jej ust wysunęła się spod niego i jak najszybciej usiadła obok po turecku żeby nie przegapić jego miny. Bezcenny widok-najsłynniejszy nastolatek świata gryzie piach. Spojrzał na nią z wyrzutem. To rzeczywiście było trochę upokarzające, a nic, zupełnie nic, nie mogło sprawić żeby ON poczuł się upokorzony. Tego było dla niego za wiele. A ten jej zalotny uśmiech? Może to i było nierozsądne, ale w tej chwili nie mógł się powstrzymać. Jak jakieś dzikie zwierze rzucił się na nią przyciskając do podłoża i nie dając możliwości ucieczki. Wpił się w jej usta od razu dotykając delikatnie języka. Ona natychmiast odwzajemniła ten dosyć agresywny pocałunek. Wiedział, że tak będzie…Przecież on zawsze wie. Lekko osłabił uścisk żeby leżąc tak wziąć jej twarz w dłonie, nie chciał żeby się oderwała, nie chciał przestać czuć pod sobą jej delikatnych, miękkich warg. Wszystkie te zabiegi były zupełnie zbędne; Sophie ani w głowie było zaprzestanie. Po co miałaby rezygnować z tak przyjemnego doświadczenia? Na dowód swoich szczerych chęci zmierzwiła dłonią jego ciemne loki, po czym chcąc mieć go jeszcze bliżej położyła dłoń na jego nagich plecach i przycisnęła mocniej do siebie zupełnie ignorując zaplątane w piasku kamienie wbijające się w jej kark.
-Harry…-jęknęła cicho. Na chłopaka podziałało to tylko podniecająco i motywująco. Nie przestając pieścić jej ust zjechał ręką po jej piersiach, po czym włożył ją pod jej plecy. Po omacku szukał cieniutkich sznureczków utrzymujących górę stroju. Na szczęście nie były mocno zawiązane…
Teraz musiała się z nim pożegnać, nie wiadomo na jak długo. Nie uśmiechało jej się to. Wiedziała, że będzie tęsknić. Wiedziała, że on też będzie.
-Sophie Alexis Evans, zanim wylecimy, chciałbym cię o coś spytać…
-Boże, Harry, to brzmi jak oświadczyny.
-Bo to poniekąd są oświadczyny. – uśmiechnął się blado. –Jedliśmy razem przeterminowane jogurty, piliśmy najmocniejsze wódki i śpiewaliśmy po pijaku „Last Christmas, ran nawet uratowałaś mi życie…
-Ja cię tylko nauczyłam jeździć na rolkach.
-Nie, nie, to nie było tak. Uratowałaś mnie przed publicznym upokorzeniem.
Zaśmiała się.
-Spędziliśmy razem tyle cudownych chwil, przez co zapomniałem zadać ci jednego głupiego pytania. Nie wiem, czy to cokolwiek zmieni, ale nie chciałbym żebyś przeze mnie nie mogła chwalić się przed koleżankami cudowną historią miłosną, więc…-objął ją w tali- Sophie Alexis Evans, zostaniesz moją dziewczyną? –powiedział lekko drżącym głosem.
W oczach zakręciły jej się łzy. Nie sądziła, że może być aż taki romantyczny. Przemknęło jej przez głowę sto tysięcy przeciwwskazań i zaprzeczeń. Związek z kimś takim? To byłoby czyste szaleństwo. Przecież fanki by ją rozszarpały. Z resztą on nie usiedzi tygodnia w jednym miejscu. Nie, nie, nie. Po co sobie szkodzić? Bycie z nim musiałoby się wiązać z dawaniem siebie, celebrowaniem swojego życia, stanie się kimś rozpoznawalnym. To absurdalne. Cóż, lubiła wyzwania…
-Pewnie, jasne, oczywiście, mhm, ta, dobra, tak. –wydusiła, po czym rzuciła mu się na szyję i obdarowała słodkim całusem prosto w usta.


-I co tak siedzisz? –mruknęła Brooke do Nialler’a. Siedział ze spuszczoną głową na schodach i nawet nie zaszczycił jej spojrzeniem.
-A co mam robić? Zayn urządził w łazience salon piękności, przez co, jak pewnie zauważyłaś przez pół korytarza ludzie stoją, żeby dostać się do tego egoisty. Na straży stoi Paul, może mam stanąć koło niego i odpędzać tłum, co? A może mam iść z Liam’em do sklepu i wybierać pomiędzy żelkami czerwonymi, a czerwonymi? Może mam patrzyć razem z Louis’em na wzruszające pożegnanie Sophie i Harry’ego…
-A może po prostu porozmawiać ze mną? –spytała nieśmiało siadając obok niego.
-Jakoś chyba nie mam ochoty, wiesz?
-Widzę, ale zupełnie nie wiem dlaczego. To ostatnie, właściwie minuty, które możemy razem spędzić, a ty wolisz gapić się na to dzikie stado?
-Chryste, Parker! Naprawdę nie rozumiesz? Znowu…Nie chcę lecieć, nie chcę zostawiać ani tego miejsca, ani tym bardziej ciebie. A rozmawianie z tobą ze świadomością, że nie będę cię widział tyle czasu po prostu mnie przerasta.
-Można dzwonić, pisać, są samoloty, pociągi…
-Rozstanie z osobą, którą się kocha boli nawet na minimalnych odległościach, a co dopiero…Wiedza, że ta osoba nie odwzajemnia twoich uczuć boli jeszcze bardziej.
Tego nie wytrzymała. Zmusiła go do spojrzenia sobie w oczy.
-Jesteś dla mnie bardzo, bardzo, bardzo ważny, nigdy, przenigdy o tobie nie zapomnę, rozumiesz? –szepnęła najdobitniej jak potrafiła.
-Rozumiem. Doskonale rozumiem. –niemal warknął. Delikatnie musnęli się ustami. To przechodziło już powoli do rutyny. Lekko ugryzła jego wargi, przez co on mocniej wpił się w jej usta. Rękę położył na jej przykrytymi jasnymi pasmami karku. Czuł się nieziemsko.
-Co do cholery? –pomimo szeptu usłyszeli do bardzo dokładnie.
Louis Tomlinson stał pod schodami z oczami otwartymi na oścież.
-Lou, to nie tak…-ale Lou nie chciał słuchać.


-Kochani, ja rozumiem, że wam przykro, ale jesteście dorośli i macie jakieś obowiązki, tak? –mówiła młoda, śliczna dziewczyna ubrana w jeansy, rurki, koszulę i granatową marynarkę. Włosy miała zebrane w luźny kok tuż nad karkiem. W jednej ręce trzymała małą butelkę wody mineralnej, w drugiej masę papierów, umów i grafików. W natłoku ostatnich, czułych pożegnań nikt nie zwracał na nią uwagi. –HALOOO! –wydarła się całą siłą głosu. Wszystkie oczy zwróciły się ku niej. Odchrząknęła. –Okej, dziękuję. Nazywam się Lexi Hutcherson i jestem nową asystentką waszego menagera. Nie mieliśmy okazji się wcześniej poznać, więc szef przydzielił mi za zadanie odebranie was stąd i dostarczenie do Londyn’u. Prawdę mówiąc, nie jestem pewna, czy dam radę przeżyć ten lot, bo już jestem na skraju załamania. Czy wy naprawdę musicie mieć wpisane w plan dnia wizyty u fryzjera? Ludzie! Nie ważne, ostatnie buziaczki i zbieramy się, panowie. –powiedziała, po czym schodkami dostała się do wnętrza samolotu.
Wszyscy rzucili się ku sobie przytulając się i deklarując jak bardzo będą tęsknić. Wszyscy oprócz Tomlinson’a. Przy pierwszej okazji schował się w olbrzymiej maszynie zajmując miejsce przy oknie. Przez szybę wpatrywał się w postać swojej dziewczyny. Tak okropnie ją kochał. Nie mógł do siebie dopuścić myśli, że właśnie przyłapał ją w objęciach jego najlepszego przyjaciela. To nie do pomyślenia. Nie, to przecież nie mogła być jej wina. Ona by mu tego nie zrobiła. Przecież jej ufał. Mówili sobie wszystko, więc gdyby nie chciała z nim być powiedziałaby mu o tym szczerze, prawda? To Niall. Tak, to on. Podpuścił ją, uwiódł i użył tego dziecięcego uroku do zmiękczenia jej dobrego serca. W tej chwili nienawidził go z całego serca.
Zdenerwowana Lexi stanęła ponownie przy wejściu. –A tobie, Malik, wysłać specjalne zaproszenie?!
Zayn złapał za rękę odwracającą się już Emily. Spojrzał w jej przeszklone oczy. –Przylecisz jak tylko będziesz mogła, tak? –spytał z nadzieją w głosie. Kiwnęła potakująco głową. –Będę tęsknić. –szepnął i pobiegł w kierunku reszty. 
***
Siema, to ja. Napisałam ten rozdział, bo ta moja głupia Olka męczyła mnie z tym tydzień, a ja (jeszcze głupsza) nie mogłam go skończyć. Dziękuję za zainteresowanie, my lovely <3
Mam nadzieję, że się spodoba, mimo, że zapewne jest nudny. Ja zawsze piszę nudne, just sayin
Fajnie by było jakby komentarzy było tyle, co obserwatorów :3 Think about it.
A tak by the way to mam do Was prośbę. Mogłybyście ewentualnie w komentarzach podawać swoje twittery i (jeśli macie) ask.fm ? Jak wam się przypadkiem nudzi to możecie popytać mnie (LINK). Bo wiecie...straszną frajdę sprawia mi odpowiadanie, hah ; )
To na tyle, 
Margaryna Xx