KIlling me softly.

poniedziałek, 30 stycznia 2012

#Rozdział trzeci.

‘Zachowaj równowagę’, mówiłam sobie niosąc w jednej ręce dwie szklanki lemoniady, a w drugiej tacę przepełnioną mandarynkami, bananami, truskawkami i innymi owocami w jakie moja mama zaopatrzyła naszą lodówkę. Weszłam chwiejnym krokiem na taras. Skrzypiące pod moim ciężarem drewniane deski tylko utwierdziły mnie w tym, że nigdy nie zrobię kariery jako akrobatka chodząca po równoważni. Postawiłam wszystko na szklanym stoliku, o dziwo, niczego nie wylewając i zajęłam miejsce na leżaku obok Sophie.
-Jest piątek, jest ciepło, a naszą jedyną rozrywką jest wpieprzanie malin u ciebie w ogródku. Musimy gdzieś wyjść, zaszaleć. Zbliżają się wakacje, czas poznawania nowych ludzi …Nie słuchałam dalszej części jej wypowiedzi. Słowa „wakacje” i „nowi ludzie” wybrzmiewały w mojej głowie i przynosiły bolesne wspomnienia. Dokładnie dwa lata temu go poznałam. Pamiętałam ten dzień, siedział na ławce wpatrując się w morze pustym wzrokiem. Urzekł mnie wtedy swoją tajemniczością. Grzywka delikatnie opadała mu na szmaragdowe oczy, a usta jakby zamarły w lekkim uśmiechu. Pomimo panującego gorąca on miał na sobie czarną bluzę i długie jeansy, rurki. Wtedy myślałam, że taki ma styl, nawet mi się to podobało. Nie miałam pojęcia co ukrywa. Gdybym tylko przeszła obok, gdybym się nim nie zainteresowała i gdybym nie wpadła na ten idiotyczny pomysł żeby przysiąść się do niego na pewno oszczędziłabym sobie tego cholernego bólu, którego nic nie mogło ukoić. -…Czy ty mnie w ogóle słuchasz? -spytała mnie lekko zdenerwowana przyjaciółka.
-To już rok. –zupełnie ignorując jej pytanie powiedziałam szeptem jakbym bała się, że te słowa zranią mnie jeszcze bardziej niż wspomnienia.
-Przepraszam, zapomniałam. ‘Nigdy go nie lubiłaś’. Myślałam, że już się pozbierałaś.
-Płakałaś przez miesiąc jak zdechł Ci chomik! Ja straciłam chłopaka, którego kochałam, jak się później okazało, głupią miłością bez przyszłości.
-Nie mogłaś nic zrobić. Obie znamy jego historię, sam tego chciał. W końcu nie mógł znieść tego, że wszyscy starają się mu bezskutecznie pomóc i…
-I co ? Zaćpał się? To chciałaś powiedzieć? Wiesz  jak się czuję gdy po całym udanym, radosnym dniu leżę na łóżku i przypominam sobie, że on już nigdy się nie uśmiechnie, nawet na widok tej pierdolonej heroiny? ‘Nie masz pojęcia’. Marzę o tym, że pewnego dnia zjawi się ktoś, kto zapełni puste miejsce w moim sercu, dlatego wieczorami gapię się na plakat One Direction i godzinami wyobrażam sobie życie z Louisem Tomlinsonem, bez trosk i zmartwień. Bycie tak cholernie, cukierkowo szczęśliwym…
Kolejne co zrobiłam to schowałam twarz w dłoniach i zaczęłam płakać. Najpierw przez to, że tak dawno o nim nie myślałam, później, że jestem aż tak bardzo słaba, a potem ryczałam już bez powodu. Słone strumienie płynące po moich policzkach przynosiły mi niesamowitą ulgę. ‘Brooke, ty mazgaju, musisz się pozbierać, nie masz już 5 lat! Naucz się żyć chwilą. Było, minęło, a ty nic nie możesz na to poradzić!’ Ciągle siedziałyśmy w milczeniu. Słychać było tylko mój ciężki oddech, Sophie wcale nie dawała oznak życia. Wpatrywała się we mnie i myślała. Nawet w chwili rozpaczy wyczułam, że knuje plan, który „na pewno wprawi mnie w lepszy nastrój”. Nie myliłam się. Znałam moją przyjaciółkę tak dobrze, iż bardziej prawdopodobne było, że potrąci mnie autobus niż, że pomylę się co do jej toku myślenia. Ciągle nie wypowiadając ani słowa brunetka pociągnęła mnie za rękę i ruszyła w stronę drzwi. ‘Boże, co tym razem wymyśliła? Ma zamiar mnie zabrać do jakiegoś klubu żebym się rozweseliła? A może ma dość mojego płaczu i postanowiła mnie zabić? Tak, to prawdopodobne.’ Prowadziła mnie wzdłuż najbardziej zatłoczonej ulicy w mieście. Próbowałam uwolnić dłoń z jej uścisku, ale przyniosło to zupełnie odwrotny efekt.
-Sophie, gdzie ty mnie zaciągnęłaś? –spytałam gdy przyjaciółka się zatrzymała. –Rozkażesz  mi tu stać z tabliczka „Nie umiem pohamować emocji. Zbieram na leczenie w zakładzie psychiatrycznym”?
-Jeszcze nie. Na razie spróbuję terapii dr Evans. –powiedziała i wskazała na niewielką kawiarnię po drugiej stronie ulicy. Nad drzwiami widniał napis „Life passes away, the sweetness remains”. Te słowa bardzo mnie zaintrygowały więc bez większych oporów weszłam do środka. To co zobaczyłam spowodowało, że doznałam lekkiego szoku. Pomyślałam, że jak tylko się otrząsnę to zabiję Sophie, że nigdy wcześniej mi o tym miejscu nie wspominała. To było jak raj. ‘Mój życiowy direction’…

***************************************************************************
Nie wiem czy mi się udało. Wydaje mi się, że przesadziłam z dramatycznością sytuacji, ale może w dalszych częściach jakoś uszczęśliwię Brooke ; )
Do mojej drogiej Messy, pracowałam nad interpunkcją ; ) Magia Worda <3

piątek, 27 stycznia 2012

#Rozdział drugi.

Od zawsze lubiłam samotność więc i tym razem ucieszyłam się z widoku pustego mieszkania. Rzuciłam plecakiem, który z hukiem zatrzymał się na ścianie. Nie wyrażałam większej inicjatywy aby wyjąć z niego szklane resztki butelki po wiśniowym soku więc ruszyłam do kuchni. Otworzyłam lodówkę i zaczęłam napawać się bijącym od niej zimnem. Po chwili wyjęłam z niej butelkę coli i pociągnęłam spory łyk. Ślizgając się po marmurowej posadzce dotarłam do pokoju mojej siostry -Cheryl.  Otworzyłam na oścież drzwi do zajmującej prawie pół pokoju szafy. Gdy zobaczyłam niemal hurtowe ilości koszulek, spodni, sukienek i butów poczułam się tak, jakbym stała przed wyjściem do modowej Narnii. Zaczęłam przymierzać coraz to bardziej kolorowe zestawy. Muszę przyznać, że bawiłam się przy tym świetnie! Przechadzałam się od pokoju do łazienki, w tę i z powrotem w butach na dwunastocentymetrowym obcasie. Czułam się jak Anja Rubik, Cindy Crawford i Constance Jablonski w jednym... dopóki nie poślizgnęłam się na rzuconej przeze mnie wcześniej żółtej koszulce leżącej na podłodze i wylądowałam na samym środku korytarza. Nagle usłyszałam śmiech dobiegający od drzwi wejściowych.'Głupia, znowu zostawiłaś klucz w zamku'. Spojrzałam w tamtą stronę. Oparta o futrynę i śmiejąca się stała tam drobna brunetka -Sophie. Wyglądała przekomicznie! Mój efektowny upadek sprawił, że teraz ledwo łapiąc oddech próbowała utrzymać równowagę. Jej policzki były koloru rzodkiewek, a z oczu leciały jej łzy.'Płacze ze śmiechu? To nie mogło być aż tak zabawne'. Spojrzałam na nią jeszcze raz.'No dobra, chyba jednak było'.

-Powiesz o tym choć jednej osobie, a zginiesz.-odezwałam się.
-Brzmisz coś mało przekonująco-odpowiedziała.
Zorientowałam się, że nadal leżę na podłodze z dosyć dziwnie wykręconymi nogami. 'Brooke, ogarnj się i wyjdź z tego z godnością'. Spróbowałam się podnieść, ale uniemożliwiło mi to moje jakże fantastyczne obuwie. Postanowiłam więc udawać, że pozycja w jakiej się znajduję jest najwygodniejszą jaką mogłam przybrać i udawanym spokojem spytałam przyjaciółki -Napijesz się czegoś?- po chwili dodałam -i, jakbyś mogła, zamknij drzwi. Nienawidzę leżeć w przeciągu.

**************************************************************************

Trochę dłuższy od poprzedniego. Dochodzę do wniosku, że pisanie długich rozdziałów to nie moja bajka. Teraz wcale nie ma tu One Direction, ale obiecuję, że 'dalej' to zmienię <3 xo, withoutascrip.

wtorek, 24 stycznia 2012

#Rozdział pierwszy .

2x+(5y-2y)-(52x+y)...oczy, w zależności od światła, raz niebieskie raz zielone, ładnie wykrojone usta, włosy zawsze perfekcyjnie ułożone. Na myśl o tej wręcz boskiej twarzy wyrwało mi się ciche westchnięcie, które sprawiło, że dwadzieścia par oczu wlepiło się we mnie. Utkwiłam wzrok w kartce i starałam się skupić. Jeszcze raz, powoli, 2x+(5y-2y)-(52x+y)...oczy. Louis jak zwykle przeszkadzał mi w pisaniu sprawdzianu z matematyki. Nie mam pojęcia dlaczego, ale gdy tylko patrzyłam na równania i wyrażenia algebraiczne w mojej głowie przesuwały się wszystkie widziane przeze mnie zdjęcia One Direction, a podkładem to tego pokazu slajdów było "Look After You" The Fray. Cieszyłam się, że mam tyle silnej woli aby nie zacząć nucić, ale moje krótkie zadowolenie przerwał dzwonek. Dostanę tróję, a to wszystko przez Louisa. Zawsze lubiłam matematykę, ale ostatnio bywałam rozkojarzona. Całe szczęście, że królowa nauk była w piątki moją ostatnią lekcją. Do wakacji zostało zaledwie kilka dni, ale dłużyły mi się tak iż czułam jakby każdy trwał przynajmniej tydzień. Zarzuciłam plecak na jedno ramię i opuściłam budynek szkoły. Założyłam okulary przeciwsłoneczne i zaczęłam iść w rytmie muzyki docierającej do moich uszu przez słuchawki. Podziwiam ten wynalazek. Mijając grupę nastolatków zastanawiałam się jak spędzę wieczór. Pierwszą myślą było spotkanie się z Sophie, moją najlepszą przyjaciółką. Wyjęłam telefon z kieszeni i zatrzymałam się przy przejściu dla pieszych. California zawsze była zatłoczonym miastem, ale od kilku tygodni tłum był po prostu nie do zniesienia. Wszędzie roiło się od turystów różnego pochodzenia. Od zafascynowanych architekturą i zabytkami rodziców nigdzie nie ruszających się bez aparatu i kremu do opalania, przez umięśnionych mężczyzn, którzy 90% czasu spędzają na siłowni, a pozostałe 10% na chwaleniu się swoimi bicepsami, do młodych kobiet, które nawet w miejscu gdzie słońce świeci prawie non stop, regularnie odwiedzają solarium, i dla których wizyta u kosmetyczki to priorytet. Usłyszałam denerwującą melodyjkę informującą mnie, że mogę przejść na drugą stronę ulicy i najprawdopodobniej nie mnie nie potrąci. Na dworze było jakieś 30stopni poczułam więc ulgę gdy dotarłam do domu i stanęłam pośrodku klimatyzowanego korytarza .

**********************************************************************************

ponawiam pisanie opowiadania ;3 jeśli ktoś to czyta może przy okazji follownąć mnie na twitterze -> @withoutascrip <3