-Cicho! Zaraz przecież wstanie! –usłyszałam głośny szept. ‘Emily?’
-Cierpliwość nie jest moją mocną stroną! –‘Sophie?’
-Zauważyłam…hej, gdzie idziesz?
-Do łazienki. Nic jej szybciej nie obudzi niż zimny prysznic. Bardzo zimny.
-Tylko spróbuj, a przerobię się na pudding! –wrzasnęłam przekopując kolejne warstwy pościeli. Przybrałam pozycję obronną i stojąc tak ugiętych nogach z rękami wyciągniętymi przed siebie rozejrzałam się po pokoju. ‘Ostatnio jak tu byłam to mogłam zobaczyć dywan. Dywanie, gdzie jesteś?!’ Podłoga całkowicie przykryta była ubraniami. Moimi ubraniami. Pomięte bluzki zwisające z otwartych na oścież szaf, buty zawieszone obcasami o metalową krawędź łóżka, duży, słomiany kapelusz zwisający z lampy tuż nad moją głową. ‘Boże, co za dzicz.’ Spojrzałam na dziewczyny. Uśmiechały się do siebie porozumiewawczo. ‘Coś tu nie gra…Brooke, tylko nie daj po sobie poznać, że nie wiesz, o co chodzi. Skup się!’ Zaczęłam badać wzrokiem każdą cząstkę ich ciała. Włosy, u Emily jak zwykle idealnie gładkie, Sophie zebrane w luźny kok tuż nad karkiem. Ramiona, bluzki, spodnie…bez zmian. ‘Co je tak bawi? Szczerzą te zęby jak głupie.’ Zerknęłam do lusterka. Odbicie przedstawiało zwyczajny poranny wygląd Brooke Nicole Parker. Może i miałam lekko rozczochrane włosy i ślad poduszki na lewym policzku, ale to chyba nie powód żeby dławić się własną śliną próbując zapanować nad żuchwą, prawda? ‘Chwila, który dzisiaj? To jakiś ważny dzień. O brawo, jak zwykle zapomniałaś.’
-Przypomnę Ci, koncert. Ten sam, o którym gadałaś przez ostatnie pół roku i ten sam, na którym będzie per Louis Tomlinson otoczony gronem wiernych fanek. –powiedziała Sophie, widząc moją, mówiąc delikatnie, niezdecydowaną minę. ‘No tak, umknęło mi.’
-Dobra, koncert, rozumiem, ale…to nie zmienia faktu, że nie wiem co tu robicie.
-Ty naprawdę jesteś taka tępa, czy tylko udajesz? –spytała Emily patrząc na mnie jakbym urodziła się wczoraj. –Lepiej nie odpowiadaj. Możemy sobie pójść, ale… nie jestem pewna czy chcesz tam iść ubrana w tę piękną i jakże uroczą różową piżamę.
-To taki nowy trend, prosto z wybiegów. –przybrałam pozę godną Anji Rubik. Teraz obie nie reagując na ten kiepski żart stały przede mną i czekały aż pozwolę im na pastwienie się nad moim wyglądem. –Bezguścia. –syknęłam i bezwładnie osunęłam się na kolana zakopując w fałdy atłasowej pościeli. Miękka nie okrywała mnie zbyt długo gdyż została brutalnie zrzucona na podłogę przez nazbyt bezpośrednią Emily. Jeśli o niej mowa…ostatnio dogadywałyśmy się coraz lepiej. Nie sądzę żeby zrezygnowała ze swojego irytująco wrednego charakteru, ale nie okazywała go aż tak wyraźnie. Wydaje mi się, że zaakceptowała mnie w jakimś stopniu i zaprzestała wojnę pt. „Robić wszystko, aby udowodnić, że Brooke Nicole Parker puka w dno od spodu”…’Albo jest doskonałą aktorką.’
-Dobra, koniec z tym leżeniem. Zjedz coś i bierzemy się do pracy. Dziś wieczór będziesz błyszczeć. –powiedziała Sophie rzucając do mnie duże opakowanie wiśniowego jogurtu.
Ciepły ranek w centrum Californii. Ruch nie jest duży, niekiedy tylko przejedzie pojedynczy samochód zostawiając za sobą smugi duszącego dymu. ¾ populacji śpi teraz spokojnie w swoich miłych, jasnych pokojach, a reszta marzy o śnie siedząc w ogromnych biurowcach zawładniętych przez wielkie korporacje.
Środkiem chodnika idzie piątka przyjaciół.
Przodem dwoje. Jeden z grzywką przysłaniającą oczy, ubrany w krótkie, zielone spodnie i białą koszulkę, która przylegając do ciała doskonale prezentuje jego mięśnie, rzuca się na drugiego ręką sięgając jego rozwianych wiatrem ciemnych loków. Wiedział, że to jego słaby punkt; ta obsesja na punkcie fryzury. Tylko w ten sposób mógł ukarać go za złośliwe uwagi dotyczące jego osoby. On też miał taki punkt, tamten zdając sobie z tego sprawę zręcznie wyplątując się z tego objęć złapał go tuż po żebrami i mocno uszczypnął. Wybrzmiał odgłos bólu pomieszany z radością. Radością, że ma jego – Harry’ego Edwarda Stylesa. On, Louis Tomlinson nie mógłby wyobrazić sobie nikogo lepszego.
Za nimi szła spokojnie kolejna dwójka. Jeden z lekko kręconymi włosami, z delikatnym uśmiechem na ustach przymkniętymi oczyma. Dokańczał właśnie sen, z którego został brutalnie wyrwany tego ranka. Był na farmie pełnej krów; wszędzie biegały wesoło pokrzykując dzieci. Każde trzymało w ręku łyżkę i wymachiwało nią, jak czarodziejską różdżką. Zaczął uciekać. Biegł coraz prędzej, pragnąc jak najszybciej opuścić to miejsce. Po chwili wskoczył na galopującą żółtą krowę i śpiewając „Help” Beatlesów popędził w stronę zachodzącego słońca. Nagle…W tym momencie poczuł mocne szturchnięcie w ramię. Przymrużył oczy i z ulgą stwierdził, że zamiast stada bydła widzi przed sobą stado znajomych idiotów. Spojrzał na chłopaka idącego obok. Młody mężczyzna o ciemnej karnacji patrzył się na niego z miną sygnalizującą nagły, niekontrolowany wybuch śmiechu. Liam Payne nigdy nie mylił się, co do mimiki Zayna Malik’a. Znał go tak dobrze, jak siebie samego, a może nawet i lepiej.
Kilka metrów za nimi wlókł się niewysoki blondyn, z przykrywającą niemal w całości włosy zieloną czapką. Ręce schowane miał w kieszeniach jasnych spodni. Z głową spuszczoną w dół gapił się na czubki swoich butelkowych convers’ów. Myślał. Od wczorajszego wieczora ciągle o tym samym. Louis był taki szczęśliwy, kiedy dziękował mu za „tak genialne rady, co do Brooke”. Nialler nie wiedział dlaczego, ale od tego czasu złościł się sam na siebie. Bał się, że straci przyjaciółkę. Jeżeli nie będzie problemów, nie będzie powodów do płaczu i żalenia się, a co za tym idzie, nie będzie i rozmów. Nie dopuszczał do siebie myśli, że mogłoby mu chodzić o coś zupełnie innego. ‘To Twój przyjaciel, nie możesz czuć czegoś więcej do jego dziewczyny. Tak się nie robi. Nie-ro-bi, przeliterować Ci to? Horan, Ty skończony baranie, musisz przestać. Dla niej i tak będziesz tylko małym, wiecznie szczęśliwym koleżką, znającym się na dobrej kuchni.’
Podeszli do budynku studia nagraniowego, pod którym tłoczyło się już grono rozszalałych nastolatek. Zarówno chłopaków, jak i Brooke i Sophie zawsze przerażał sposób, w jaki te biedne dziewczyny próbowały się do nich zbliżyć. Wręcz taranowały siebie nawzajem. Przepychając się, szturchając, kopiąc, a czasem nawet gryząc wykrzykiwały ich imiona, z nadzieją, że to właśnie ONE zostaną zauważone. Snuły plany o wielkiej miłości, podczas gdy zespół nawet nie wiedział o ich istnieniu. Parker zawsze im współczuła, a jednocześnie utożsamiała się z nimi. Nie miała pojęcia, że kiedyś spełni marzenia każdej z tych dziewczyn i pokocha jednego z nich z wzajemnością.
-No to zaczynamy, chłopaki. –krzyknął Michael – ojciec chrzestny Harry’rgo, a jednocześnie nauczyciel śpiewu, który przesłuchiwał i ćwiczył ich przed każdym koncertem.
„Get out, get out, get out of my head.”-wybrzmiało pięć niezwykłych, pełnych uczuć głosów.
-No już, przejrzyj się! –krzyknęła Emily popychając mnie w stronę zajmującego całą ścianę lustra. –I jak?
Spojrzałam na swoje odbicie. Nie stała tam ta sama nastolatka w potarganych spodenkach i zwykłym czarnym T-shirt’cie, a wysoka młoda kobieta w granatowej zwiewnej sukience, która doskonale podkreślała mleczny odcień jej skóry. Na nogach miała czerwone baleriny, o których włożenie toczyła największe bitwy. Kiedy miała założyć buty inne niż trampki i szpilki wolałaby już iść na boso. Sophie niemal siłą musiała wciskać je na jej nogi, ale czego się nie dla przyjaciół, prawda?
Zakręciłam się w miejscu z zachwytem patrząc na opadające fałdy sukienki. Obdarowałam dziewczyny szerokim uśmiechem. –Dziękuję. –szepnęłam, starając powstrzymać się cisnące się do oczu łzy.
-Ej, nie rycz mi tu, bo zaraz dołączę do tworzenia rzeki w środku twojego domu! –wykrzyknęła Sophie odruchowo ocierając policzki.
Wysiadłyśmy z samochodu mojego ojca. ‘Trzeba by w końcu zdać na to prawo jazdy.’
-To co, o dziesiątej w domu?
-Tato!
-Żartowałem, bawcie się dobrze. –rzucił i nacisnął pedał gazu.
Pod ogromną halą tłoczyły się już rzesze nastolatek. Ruszyłyśmy w stronę wejścia głównego, jednak dostanie się do środka okazało się niemożliwe. Przedostanie się przez to stado groziło utratą życia, więc postanowiłyśmy nie ryzykować.
-Chodźcie.- szepnęła Sophie ruchem głowy nakazując pójcie za nią. ‘Jeszcze jeden genialny plan.’ Szybkim krokiem ruszyłyśmy w stronę wejścia bocznego. Zza rogu obserwowałyśmy naprawdę dużych i naprawdę czarnych ochroniarzy spacerujących w tę i z powrotem długim chodnikiem. Wykorzystując chwilę ich nieuwagi. Podbiegłyśmy do drzwi i już wchodziłyśmy do środka, gdy nagle…
-Stać, natychmiast! –usłyszałyśmy głos jednego z pilnujących. –Nie chciało wam się czekać w kolejeczce to teraz, nie wejdziecie wcale, żegnam. –uśmiechnął się z szyderczym uśmiechem na ustach.
-Ale...-zaczęła Emily.
-Przestań. –uciszyła ją Evans. –Nie ma sensu rozmawiać, z dzikimi ludźmi trzeciego świata.
-Jak ja Cięzaraz!...-ochroniarz podwinął rękawy.
-Dobra.-skończyła brunetka i szybkim krokiem odeszła.
Usłyszałam dźwięk telefonu. Na ekranie widniał sms od Nialler’a – „Jesteście już? Wiem, że nie. Kiedy zawitacie? xx” ‘No to chwilę poczekasz, Horan. Hej, chwila…’ „Mógłbyś kazać kochanemu ochroniarzowi żeby jednak zdecydował się nas wpuścić? Btw. to dopiero czekoladka.”, wystukałam na klawiaturze. Usiadłyśmy na ławce słysząc piski dobiegające z wnętrza. Schowałam twarz w dłoniach. ‘No i po co Ci było to wszystko? Te sukienki, makijaże, fryzury, no, po co? Po to, kochana, żeby teraz jakiś większy od Ciebie dwa razy koleś zatarasował Ci wejście na największe wydarzenie muzyczne tego roku. Genialnie. Weszłabyś normalnie, jak każdy zwykły człowiek, ale nie, Ty nie możesz być normalna. Zawsze się musisz wychylać. Jeszcze się nie nauczyłaś, że nie wychodzi Ci to na dobre? Nie? To czas najwyższy.’ Z rozmyślań wyrwał mnie czyjś głośny krzyk, a następnie odgłos biegnących ludzi. ‘No co? To wydaje specyficzny odgłos!’
-Tu jesteście! –wykrzyknął Louis.
-Co wy tu…? Przecież teraz powinniście śpiewać.
-Oj, czekoladko, nie wiesz, że nawet największe gwiazdy spóźniają się na własne koncerty? –zaśmiał się Zayn niezwykle zadowolony, że po raz kolejny mógł zwrócić się do mnie tym idiotycznym przezwiskiem.
-Nie musielibyście gdyby ten pożal się Boże bramkarz nie udawał jeszcze większego, niż jest.
-Oho, widzę, że Sophie znalazła wroga numer jeden. –zażartował Harry.
-Ty jesteś zaraz po nim kochany. –odpowiedziała mu, obdarowując jednocześnie śnieżnobiałym uśmiechem.
-Może jednak już pójdziemy, wiecie…ONE czekają. –wtrąciła się nieśmiało Emily.
-A właśnie, chłopaki, to moja kuzynka –Emily; Emily, ty chyba znasz tych panów.
-Nawet nie wiedzą jak dobrze. –zaśmiała się.
Weszliśmy do długiego korytarza, którym dotarliśmy wprost za kulisy. Louis delikatnie objął mnie ramieniem. Wtuliłam się w niego otulona słodkim zapachem jego ciała. Wtedy naszła mnie myśl, że jeśli miałabym umrzeć, to właśnie w takiej chwili; żeby zapamiętać ją za zawsze.
Niall Horan stał w tym samym korytarzu oparty o ścianę. Nie mógł patrzeć na tę przepełnioną słodyczą scenkę. Chłopaki zauważyli u niego gorszy humor, ale wyłgał się głodem. Przecież nie mógł im powiedzieć, że jest zły, bo jego przyjaciel jest szczęśliwy z kimś, z kim on prawdopodobnie również by był. Usłyszał głos wywołujący ich na scenę. Westchnął głęboko i odbił się od chłodnej ściany.
Stanęli na podeście. Louis uwielbiał to uczucie. Adrenalina i euforia buzowały w nim, gdy usłyszał pierwsze takty „What makes you beautiful”. Wczuł się całkowicie w słowa i starając się zaśpiewać jak najlepiej z zamkniętymi oczami „przytulił” się do mikrofonu. Motywowało go także to, że obecna była tu dziewczyna, przez którą nie mógł ostatnimi dniami spać.
W pewnej chwili Tomlinson poczuł, jak bardzo kocha tę blondynkę. Poczuł, że musi jej o tym powiedzieć tu i teraz. Podążając za tym uczuciem przed „More than his” powiedział –Dla pewnej ślicznej złośnicy, która z każdym dniem coraz bardziej mnie zaskakuje. Jesteś niesamowita. –po czym spojrzał w stronę Brooke i mrugnął do niej porozumiewawczo.
Po dwóch godzinach od zakończenia koncertu, uwolnieni już od fanek chłopcy szli razem z nami ulicą. Noc była niezwykłe ciepła, nawet jak na panujące tu temperatury.
-To gdzie idziemy? Raczej wątpię żebyśmy o tej godzinie znaleźli jakieś niepodejrzane miejsce, w którym można by siąść. –odezwał się Liam.
-Co ty nie powiesz. –zadrwił Harry. –Chodźcie na plażę, co ty na to Niall?
-Wszystko mi jedno. –mruknął. ‘Ostatnio zachowuje się jakoś dziwnie. Muszę z nim pogadać…’ Spojrzałam na trzymającego mnie za rękę Louisa. ‘…Ale to później.’
Emily zatrzymała się nagle, gdy powoli zaczęliśmy kierować się w faktycznym kierunku plaży. Spuściła głowę w dół. Chyba nie była pewna czy jej wypada.
-Nie idziesz? Bez Ciebie nie ma zabawy! –krzyknęła Sophie z uśmiechem na ustach. ‘Czasami wydaje mi się, że polubiła ją bardziej niż ja.’
Miałam dłuższą przerwę ze względu na to, że miałam szalenie duuuużo nauki. Jeżeli kogoś jakoś dotknął brak rozdziału to przepraszam, to chyba ostatnia taka przerwa w systematyczności.
Dedykuję ten rozdział Messy, która go długo wyczekiwała (albo udawała żeby mi zrobić przyjemność ;>) W tak zwanym międzyczasie miała ona też urodziny, więc jeszcze raz happy birthday. KOCHAM CIĘ, MARTA!<3
Dedykuję go też Martyncy, którą również mocno kocham i która wykonała ten zacny nagłówek. <3
ŻEBRZĘ O KOMENTARZE. LUDZIE, JA NIE WIEM CO JEST ŹLE, A JEŚLI WAM SIĘ COŚ NIE PODOBA TO PISZCIE, POPRAWIĘ...TO NA TYLE;
Thanks for Reading,
Lof ju ;3