KIlling me softly.

niedziela, 26 lutego 2012

#Rozdział jedenasty.

„Jesteś taki głupi, taki słaby, taki tchórzliwy…”, mówił sobie Louis spacerując samotnie alejkami parku. Poczucie winy, świadomość porażki i tego, że zabrakło mu odwagi do wypowiedzenia ośmiu głosek bardzo uraziła jego chorą męską ambicję. Była tak blisko, dotyk jej ust wyrażał tyle rzeczy… on też chciał jej coś powiedzieć, ale nie umiał. Słowa stawały mu w gardle jakby nie do końca wiedział czy parafii unieść brzemię i ewentualne konsekwencje tego wyznania. Usiadł na ławce i ukrył twarz w dłoniach. Odrzucenie, kłamstwa, śmiech. Te uczuci znał aż za dobrze. Odczuwał je z każdej strony. Media, Internet, gazety i inne środki masowego przekazu. Ludzie nienawidzący go nie wiedząc, jakim jest człowiekiem. Albo te wszystkie dziewczyny, które były z nim tylko po to, aby się wypromować. Zdarzały się też takie suki, które rozkochiwały go w sobie, żeby potem wyśmiać, opuścić, zranić i cieszyć się z poniżenia słynnego Tomlinsona. Brooke była inna, niczego nie udawała. Wszystkie uczucia miała wypisane w tych dużych, zielonych oczach. Podniósł głowę i utkwił wzrok w dwojgu ludzi przechodzących obok niego. Obejmowali się, śmiali. „Czy z nami kiedykolwiek też tak będzie?” Te, czasami, złośliwe uwagi, te złote włosy spływające miękko po jej ramionach, te delikatne rysy, lekko wystające kości policzkowe, piękne dłonie, których dotyk sprawiał, że przechodził go przyjemny dreszcz. Kochał ją i tak desperacko bał się jej o tym powiedzieć.


‘On a cobweb afternoon in a room full of emptiness by a freeway i confess I was lost in the pages’ zanuciłam siedząc na plaży i wbijając wzrok w morze. Było spokojne, fale leniwie uderzały o brzeg. Zamknęłam oczy, położyłam się na piasku i wsłuchałam się w szum wody. Jak to było? Wieczór, próg mojego domu, on, ja i niespodziewana przyjemność związana z dotykiem jego ust. Nawet nie wiem ile razy przypominałam sobie to zdarzenie. Każdy najdrobniejszy szczegół, delektowałam się najmniejszym fragmentem tego wspomnienia. To wszystko nadal było dla mnie czymś w rodzaju marzenia albo snu. Nigdy bym nie pomyślała, że ja i Louis…razem? Mimowolnie się uśmiechnęłam. W porządku, może trochę mnie irytował tym lekkim (!) narzucaniem się, może i jest z zupełnie innego świata, może i wyjście z nim gdziekolwiek stanowi zagrożenie dla zdrowia i życia, ale lubiłam tego wariata. Miał poczucie humoru ‘Czasem aż za dużo.’, zdarzało mu się przejawiać nawet cechy romantyzmu, w dodatku rozumiał, co było dla mnie dość dużym zaskoczeniem. Sama łapałam się na tym, że często moje myśli powracały do jego pięknej twarzy.  Ślicznie wykrojone usta, błękitne oczy, idealne włosy… ‘No i oczywiście te gatki we wszystkich kolorach tęczy.’ Każda cząstka jego ciała wydawała mi się tak cudowna, perfekcyjna. ‘Tak, Brooke, zakochałaś się.’ Westchnęłam głęboko i wstałam otrzepując się z piachu. Następnie ruszyłam brzegiem morza przyglądając się z zainteresowaniem turystom.



Brunetka biegła przez korytarz ślizgając się na swoich różowych skarpetkach. W ustach miała szczoteczkę do zębów, a przez ramię przerzucony ręcznik. Telefon dzwonił. Dziewczyna nerwowo zaczęła odgarniać porozrzucane ubrania w poszukiwaniu komórki.
-Tak? – powiedziała wreszcie wycierając resztki piany z buzi.
-Sophie? Hej, tu Harry. Pamiętasz mnie, prawda? – odezwał się zdenerwowany głos w słuchawce.
-Nie, nie kojarzę.
-No, ale jak to? No Harry, Harry Styles, Harry z…
-Przecież żartuję, jasne, że Cię pamiętam. –przerwała mu.
-Oh…już prawie Ci uwierzyłem. –westchnął i zaśmiał się cicho. –Dzwonię, bo, bo chciałem się spytać czy nie poszłabyś…czy nie chciałabyś pójść ze mną …gdzieś.
-Chętnie. Poza tym w „gdzieś” jeszcze nie byłam.
-No bardzo zabawne. Chciałem Cię zabrać na spacer, o. Albo na kolację! Co Ty na to? Ty, ja, świece i inne takie duperele? Świetnie, przyjadę po Ciebie o ósmej, może być?
„Chyba rowerem.”, prawie jej się wyrwało.
-W porządku, do zobaczenia. –szepnęła i rozłączyła się.
Nowa wiadomość, utwórz wiadomość. „Mam RAAANDKĘ!”, wystukała na klawiaturze czarnego blackberry. Wyślij do, Brooke.


Szłam ulicami miasta. Dochodziła piąta. Słońce potwornie ogrzewało moje, i tak spalone już ramiona. Minęłam właśnie grupkę roześmianych nastolatek. Ubrane w kolorowe koszulki z bohaterami kreskówek radośnie sączyły napoje. Wszystkie mocno umalowane, w bardzo krótkich spódniczkach, z rozpuszczonymi włosami cieszyły się początkiem wakacji. ‘Aha, rodzice nie pilnują, nauczyciele się nie czepiają to laski stadem wyszły na podryw.’
-Aaaaaaa! Wiecie, kto to jest?! –krzyknęła jedna upuszczając sok, który wesoło zatoczył półkole pod jej nogami i pokazując na mnie pacem.
-To ona! No, ta, która chodzi z Louisem z One Direction! –wrzasnęła druga przykuwając uwagę wszystkich przechodniów.
-Iiiiiiiiiiiiiii! Jak ona się nazywa?!
-Brooke! –zawołały do niej chórem i spojrzały na nią jakby właśnie obudziła się z zimowego snu.
Uśmiechnęłam się do nich, na co odpowiedziały mi kolejną serią pisków. ‘Przyzwyczajaj się Brooke, niedługo zaczniesz rozdawać autografy.’ Stanęłam przed szybą “Life passes away, the sweetness remains”. Patrząc na witrynę poczułam nieodpartą ochotę na kawę. Otworzyłam drzwi i weszłam do chłodnego pomieszczenia.


Sophie Alexis Evans usłyszała dzwonek do drzwi. Stukając niebotycznie wysokimi obcasami o marmurową posadzkę szybkim krokiem przeszła przez korytarz i otworzyła. Uśmiechnęła się ciepło do długo wyczekiwanego gościa. Stał przed nią wysoki brunet o zielonych oczach. Brązowe loki opadały mu na czoło. Na jego twarzy pojawił się nieśmiały uśmiech, przy którym w policzkach pojawiły się urocze dołeczki. Chłopak miał na sobie koszulę i jasne rurki. Był taki piękny, ale w tej chwili zupełnie nie zdawał sobie z tego sprawy. Niemal z otwartą buzią wpatrywał się w śliczną dziewczynę stojącą naprzeciwko niego. Długie włosy spadające na jej delikatne, jasne ramiona, czekoladowe oczy spoglądające na niego spod długich, ciemnych rzęs. Ubrana w lekką, zwiewną, turkusową sukienkę, na nogach miała zielone szpilki. Wyglądała bardzo dziewczęco, a jednocześnie tak bardzo sexy, że chłopak nie mógł oderwać od niej wzroku.
-Witaj Harry. –powiedziała cicho robiąc krok w jego stronę.
-Witaj Sophie. –odpowiedział swoim lekko zachrypniętym głosem. –Wyglądasz niesamowicie.
-Dziękuję. – odrzekła i spojrzała na zaparkowany pod domem czerwony samochód.
-Hej, czy to nie jest auto Louisa?
-Taa, myślisz, że zauważy?
-Nie, no co Ty. –odpowiedziała spoglądając krzywo na niego. –Chwila, Ty nie masz prawa jazdy!
-Oj, to tylko papier! Przecież prowadzenie tego grata to nic trudnego.
-Oświadczam, że do niego nie wsiądę. Chciałabym dożyć przynajmniej trzydziestki! –postanowiła. Harry jednak nic sobie z jej protestów nie robił.
-Jeżeli nie wejdziesz tam dobrowolnie to trzeba będzie Cię tam zaciągnąć siłą.
-Czekam. Ja się nigdzie nie wybieram. Moim marzeniem nie jest śmierć w wypadku samochodowym. Jeżeli chodzi o zakończenie życia to mam trochę większe ambicje.
-Dziewczyno, czy Ty musisz wszystko utrudniać? –spytał Styles. Nie otrzymawszy odpowiedzi uśmiechnął się łobuzersko i wypowiedział słowa w wielu budzące grozę –Sama tego chciałaś.
Następnie złapał zaskoczoną Sophie w tali i podniósł ją do góry. Dziewczyna zaczęła się wyrywać, ale nie udało jej się rozluźnić jego uścisku. Chłopak spokojnie zaczął iść w stronę samochodu cicho pogwizdując.
-Czy Ty już do reszty zgłupiałeś?! Natychmiast mnie postaw! Haroldzie rozkazuję Ci mnie puścić, rozumiesz?!
Jednak brunet nadal niewzruszony jej krzykami jedną ręką otworzył drzwi i posadził Sophie na skórzanym siedzeniu.  Dziewczyna zrozumiała, że nie wygra. Poprawiła sukienkę, a kiedy chłopak również wsiadł do auta spiorunowała go spojrzeniem, które on zupełnie zignorował.
-Hej, hej, ale zapnij pasy. Chyba nie chcemy, żeby coś się stało, prawda? -odezwał się niewinnie, po czym dumny ze świetnego żartu przekręcił utkwiony w stacyjce kluczyk.


Wolno ruszyłam w stronę domu. Nie spieszyło mi się. Jeżeli miałabym szczęście to może trafiłabym na któreś z rodziców, z którym zamieniłabym najwyżej dwa zdania. To musiałaby być jednak bardzo wyjątkowa sytuacja. Zazwyczaj po powrocie ze szkoły siedziałam sama do późnego wieczora. Niedziela był jedynym dniem, który spędzaliśmy wspólnie. Nie, wspólnie to za dużo powiedziane. Po prostu przebywaliśmy w jednym pomieszczeniu, a każdy pochłonięty swoimi sprawami nawet drugiego nie zauważał. Tak czy inaczej, nie miałam potrzeby żeby dotrzeć tam szybko. Leniwie przesuwałam nogi po ziemi. Miałam ochotę iść gdzieś, zrobić coś, ale zupełnie nie miałam pojęcia, co. Wtedy pierwszy raz zatęskniłam na Louisem. ‘On na pewno nie pozwoliłby mi wracać tak wcześnie. Na pewno realizowalibyśmy teraz jeden z jego miliona niedorzecznych pomysłów.’ Z tą myślą minęłam dom mojej sąsiadki, pani Mayer. Zajrzałam do torebki w poszukiwaniu kluczy. ‘O nie! To znowu Wy! Wstrętnie gremliny, oddajcie mi klucze!’ Znalazłam. Podeszłam do drzwi i już miałam otwierać, kiedy zobaczyłam, że są uchylone. Wystraszyłam się. Tyle się słyszy o tych wszystkich gwałcicielach mordercach. Wizja mnie zakopanej żywcem w ogródku jakoś niezbyt mi przypadła do gustu. Stanęłam w przedpokoju. Z kuchni dobiegał serdeczny kobiecy śmiech. Niepewnie zajrzałam do swojego pokoju. Na łóżku siedziała drobna blondynka o bardzo jasnej cerze. Na mój widok wykrzywiła usta w sztucznym uśmiechu. Na początku nie miałam pojęcia, kto to jest. Zaraz, już gdzieś widziałam te pełne zazdrości i nienawiści oczy. Ta ‘radość’ też była mi znajoma…
-Emily…-szepnęłam i pomyślałam, że cokolwiek ona tu robi, to nie wróży nic dobrego.

**********************************************************************************
SKOŃCZYAŁAAAM :D
Wiem, że może nie jest najlepszy, ale cieszę się, że się wzięłam za jego dokończenie bo już myślałam, że się nie zmotywuję.

Normalnie, poszłam w ślad techniki i zrobiłam tu takiego bajera jak licznik odwiedzin. Nie przeraźcie się 'zadziwiająco dużą' liczbą odwiedzin bo jest on tu od kilku dni, a nie od początku istnienia tego bloga. Chociaż powiem Wam szczerze, że jak dla mnie to i tak bardzo dużo, nie spodziewałam się, że ktokolwiek tu wchodzi kiedy nie robię masowego spamu na twitterze ; )

Nagłówek to moje dzieło -> dziewczyny, która nigdy chyba nie widziała photoshopa. No ale nadal się uczę ^ ^

To jest blog mojej drogiej nadwornej lamy, którą mocno kocham  http://believeinyourdreams-onedirectionstory.blogspot.com/  wchodźcie jeśli chcecie ; ) Ona nie wierzy w to jakoby miała jakiekolwiek umiejętności, więc miłe komentarze na początek na pewno poprawią jej humor.

Jeszcze raz dziękuję, że czytacie ♥

piątek, 17 lutego 2012

#Rozdział dziesiąty.

Środa, 24 czerwca. Kolejny słoneczny dzień w Californii, ale ten dzień był wyjątkowy. Wstałam zadziwiająco wcześnie. Starannie dobrałam ubrania i ułożyłam włosy. Na zjedzenie śniadania, ale w moim przypadku to akurat nic nowego. Spojrzałam w lusterko. ‘Tak uroczej Brooke to jeszcze nie było. Mistrzyni kamuflażu.’ Wysokie szpilki, czarna spódniczka, biała koszula, opadające na ramiona długie, blond włosy i ta niewinna twarzyczka. Zachwyt nad własnym wyglądem przyćmił całkowicie domagający się pożywienia żołądek. ‘Mogłabyś zawsze starać się tak „wyładniać”. Próżna dziewczyno, nie jesteś brzydka.’ Usłyszałam dzwonek. ‘Pewnie Sophie, jak zwykle punktualna.’ Uchyliłam drzwi, moim oczom ukazała się uradowana twarz…Louisa.
-Co Ty tu robisz?!
-Myślałaś, że przegapiłbym możliwość rozśmieszania Cię na najbardziej stresującym wydarzeniu w życiu każdego nastolatka?
-Szczerze mówiąc, to tak. Nie sądziłam, że wpadniesz na tak chory pomysł jak pójście ze mną na rozdanie dyplomów. Oczywiście wziąłeś pod uwagę to, że możesz zginąć? Tłumy dziewczyn zakochanych w One Dierection…rozdeptanie, rozkoszna perspektywa śmierci.
-Jestem gotów zaryzykować życie żeby zobaczyć Cię w tej idiotycznej czapce. A zresztą umiem się ukryć, ciemne okulary, peleryna niewidka. Będę jak tajniak, albo ninja.
Chciałam właśnie poczęstować go jakąś niezwykle inteligentną uwagą, ale przeszkodził mi  w tym głos Sophie, która ubrana w granatową sukienkę stała na chodniku i przyglądała się naszej konwersacji.
-Nie wiedziałam, że mamy towarzystwo. –powiedziała tłumiąc śmiech.
-Ja też nie. –odpowiedziałam rzucając Louisowi nienawistne spojrzenie.
-Oj, Czekoladko, nie denerwuj się. Ja to robię dla Twojego dobra i lepszego samopoczucia. –uspokajał mnie.
-Jak Ty mnie świetnie znasz, wzruszyłam się.
Ruszyliśmy w stronę budynku szkoły. 12 lat codziennego przychodzenia w jedno miejsce. Ogromny, ciemny gmach widział jak dorastałam, jak wznosiłam się po szczeblach edukacji.
Weszliśmy na ogrodzony teren, ogród, boisko. Miejsce spotkań, spisywania prac domowych oraz powstania większości moich urazów. ‘Dwa razy złamana ręka, pięć razy skręcona kostka, wybity bark. Kocham wychowanie fizyczne i gry drużynowe!’
Przestronne korytarze zawsze tętniące życiem teraz były zupełnie puste co jeszcze bardziej uwydatniało ich ogrom. Wszyscy udali się do wielkiej sali.

Ukończenie szkoły, wydarzenie upewniające rodziców, że ich dzieci posiadają jakąś wiedzę i wyrosną na porządnych ludzi. Cóż, ciężko im zrozumieć, że ich skarbeńki są już dorosłe…z moimi rodzicami nie było inaczej. Ta akademia była dla nich bardziej emocjonująca niż dla mnie samej. Tak ważna, że aż postanowili opuścić na jeden dzień ich największą miłość – pracę. Rozejrzałam się dookoła, niegdzie nie mogłam znaleźć deptującego mi dotychczas uradowanego Louisa. Szczerze mówiąc, zaczynał mnie powoli irytować.
-Widziałaś gdzieś to dziecko szczęścia? –szepnęłam do przyjaciółki. Ona tylko wzruszyła ramionami. Widząc jednak moją rozczarowaną minę dodała ironicznie –Może siedzi z fankami w jakimś zacisznym miejscu…
Gdyby wzrok mógł zabić to Sophie Alexis Evans datę 24 czerwca miałaby wypisaną na nagrobku. ‘Czyżbyś była zazdrosna? Nie, niemożliwe, nie ma takiej faken opcji. Pewnie stoi z boku, albo sobie poszedł, a może rzeczywiście te hieny go dorwały i teraz gdzieś tam biedny leży i zdycha.’
Potem wszystko działo się tak szybko…wielka scena, przemówienie, odebranie najważniejszego świstka papieru w mojej naukowej karierze i tłum. Masa ludzi, którzy po skończonej uroczystości tratowali się nawzajem, aby dostać się do bliskich.
Nagle, ktoś złapał mnie za rękę.
-Louis! Gdzie byłeś?
-A co, tęskniłaś? –zapytał i objął mnie ramieniem. Poczułam słodki zapach jego perfum, który na chwilę lekko mnie odurzył, ale szybko odzyskałam swój stały, wredny charakter.
-Bardzo. –mruknęłam, odsunęłam się i odeszłam ciągnąc go za sobą. Postanowiłam znaleźć rodziców, ale okazało się gorzej niż niemożliwe.
-Gdzie jest mama Brooke Parker?! Ręka do góry! –wydarł się Lou. ‘Czy on naprawdę chce pozbawić mnie słuchu?! Jeszcze raz i uderzę go w twarz.’ Jego metoda „na dziecko zgubione w supermarkecie” okazała się jednak zadziwiająco skuteczna, po chwili stukając wysokimi obcasami podbiegła do nas kobieta w rozpiętym płaszczu i z torebką przerzuconą przez ramię. Za nią dreptał mężczyzna w białej koszuli i jasnych jeansach. Patrzył na żonę wzrokiem pt. „zgubiłaś się dziewczynko?” i pewnie po raz kolejny zadał sobie pytanie, jak taka roztrzepana kobieta może ratować ludzi.
-Oh, Brooke, tu jesteś! Wyglądasz pięknie, po mamusi. –‘Skromna kobieta.’ –mówiłam Ci już, to przyjeżdża? Tak, dobrze myślisz, babcia nas odwiedzi. Zrobiłam potrawkę z marchwi… -spojrzałam na Louisa, uśmiechnął się. –Lubicie marchewki? To cudownie! Mam jeszcze dwie sałatki, ryby…zachciało jej się na starość wegetarianizmu…jest tam jeszcze jakieś ciasto, myślicie, że starczy? –to pytanie zadała bardziej do siebie niż do nas.
-To co? Medycyna czy prawo? –szturchnął mnie ojciec.
-Ciężka decyzja, zastanawiam się co jest większym prestiżem. Chyba rzucę monetą bo nie udźwignę brzemienia tej decyzji. Albo wiem, ciągnijmy zapałki.
-Twój przyjaciel zje z nami obiad, prawda? –przerwała mama jak zwykle nie przejmując się rozmową innych.
-Wiesz co, on chyba nie ma czasu…
-Wręcz przeciwnie, akurat wyobraź sobie, że mam chwilę. Chętnie spotkam się z Twoją uroczą rodziną.
-Doskonale! Chodźmy, szybko…Czy mi się wydaje czy tu jest duszno?
Louis był niezmiernie dumny z faktu, że może mnie jeszcze podręczyć. Śmiał mi się prosto w oczy tym cholernie słodkim uśmiechem. ‘No to ładnie, kolejna kompromitacja w tym tygodniu. Człowieku, jesteś magnesem na pecha, idź się gdzieś schowaj, bo sobie jeszcze krzywdę zrobisz.’

Rodzina wybrała samochód, wygodny środek transportu, który mój ojciec zmienia średnio raz na 3 lata. My woleliśmy spacer…a raczej ja wolałam. Zdecydowanie musiałam ochłonąć, za dużo wrażeń w zbyt krótkim czasie. Szliśmy wolno, w milczeniu. ‘Co mu strzeliło do głowy? Louis Tomlinson chce odwiedzić mój dom i poznać moją rodzinę. On akurat jak nikt inny powinien cenić prywatność. A moja matka? Pierwszy raz widzi na oczy chłopka i już go do nas zaprasza. Gdyby nie siedziała 24 godziny na dobę tym swoim szpitalu to może wiedziałaby, kim on jest, ale w obecnej sytuacji nie zorientowałaby się nawet gdyby stanął przed nią Elvis Presley. I co ja mam teraz zrobić? Nie wiesz? Jedyne, co możesz zrobić to jak zwykle, przetrwać.’

Doszliśmy do sporego, jasnego budynku powszechnie uważanego za mój dom. Podeszłam do drzwi. Wzięłam głęboki oddech i nacisnęłam klamkę.
-Idziesz? – spytałam nadal stojącego na chodniku Louisa.
-Czekałem, aż spytasz. Nieładnie tak wpraszać się bez zaproszenia.
Niesamowicie mnie tym stwierdzeniem rozbawił, co jak mi się wydaje było jego celem. Prowadziłam teraz prawdziwą walkę ze swoją szczęką. Za żadne skarby nie chciałam przerwać powagi, którą zachowywałam od wyjścia ze szkoły.
Stanęliśmy w korytarzu. Nie bardzo wiedziałam, co mam teraz zrobić. Na szczęście niezręczną ciszę przerwał dobiegający z kuchni głos. „Co mam nie przeszkadzać?! Nie widziałam wnuczki od świąt, więc chyba mogę się z nią przywitać. Ten jej chłoptaś niech nie ma pretensji, że Brooke poświęci mi 5 minut…no, może 10.” Zza rogu wyszła pulchna kobieta o dużych, zielonych oczach, które pomimo upływu lat nadal miały ten sam wyrazisty kolor.
-Babcia! – krzyknęłam i wpadłam w jej ramiona. Zapomniałam wtedy o całej złości i wyrzutach. Moja babcia była jedyną osobą, która posiadała wszystkie moje cechy charakteru. Byłam dumna z tego, że odziedziczyłam je po niej, podziwiałam ją. Niesamowicie silna kobieta, a jednocześnie tak niezwykle czuła i delikatna, a, i też miewała niejakie kłopoty ze zręcznością.
-Jak Ty wyrosłaś! I jeszcze te szpilki! Mogłaś je sobie darować, nie musisz mi przypominać, że ja już się kurczę.
-Nawet tak nie mów!
-Skarbie, nie przedstawisz swojej starej babci z innej epoki. –powiedziała i skinęła głową na Louisa.
-Ah, tak…Babciu, to mój…eem…Louis. Lou, to najważniejsza kobieta mojego życia i moja najukochańsza przyjaciółka.
-Która jest od Ciebie 3 razy starsza. –wtrąciła.
-Bardzo mi miło. –powiedział Tomlinson i złożył na dłoni kobiety delikatny pocałunek.
-Prawdziwy dżentelmen, dobrze trafiłaś. – szturchnęła mnie w ramię. Moje policzki przybrały kolor bordowy, pochyliłam głowę i modliłam się żeby nikt nie zauważył.
Usłyszeliśmy trzask tłuczonego szkła.
-Tsa, mama gotuje. –mruknęłam pod nosem.
-Myślisz, że będą ofiary? –szepnął mi do ucha chłopak.
-Nie wiem, ale na Twoim miejscu bym uważała. Po raz pierwszy od roku mama zabrała się za przyrządzanie posiłku. Louis, ta kobieta nie wie, czym różni się sól od pieprzu!
Posiłek, rozmowa, wspomnienia, kłótnia, wieczór. Czas minął szybko, nawet nie zauważyłam, kiedy zrobiło się ciemno. ‘Nie było aż tak źle, w skali od 0-10 kompromitację oceniam na 3. To lepiej niż średnia tygodniowa, brawo, Brooke.’
-Będę leciał, już późno. – powiedział Tomlinson, kiedy siedzieliśmy u mnie w pokoju.
-Już? –samą mnie zdziwił smutek w głosie.
-Tak, chłopaki się stęsknią. Zresztą jutro mamy jakiś wywiad, nawet nie wiem gdzie…
-W porządku, idź skoro musisz. –ucięłam rozmowę i wlepiłam wzrok w ścianę.
Louis pożegnał się z zachwyconymi jego osobą rodzicami i podszedł do mnie, stojącej obok drzwi.
-Wyjdziesz jeszcze na chwilę?
W milczeniu ruszyłam za nim na dwór, wieczór był chłodny. Chłopak stanął naprzeciwko mnie. Dłuższy czas wpatrywaliśmy się w siebie nawzajem. Przypomniał mi obraz sprzed kilku dni, sytuacja podobna, tylko moje nastawienie inne…wyrzuciłam z głowy to wspomnienie, bolało.
-Powiedz mi tylko jedno, czy jeżeli spróbuję Cię pocałować znowu uciekniesz?
-Nie. –szepnęłam cicho. Było mi cholernie wstyd za to, co ostatnio zrobiłam.
Louis powoli zaczął pochylać się nade mną. Delikatnie dotknął swoimi ustami moje. Objął mnie w talii i przyciągnął do siebie. Przymknęłam oczy żeby poczuć tę chwilę jeszcze bardziej magiczną niż jest. Chłopak wpił się w moje usta, z taką siłą, że gdyby mnie nie trzymał pewnie osunęłabym się na kolana. Oplotłam mu ręce wokół szyi i wtuliłam się w niego. Przejechałam ręką po jego miękkich włosach. Nie sądziłam, że ta chwila sprawi mi tyle przyjemności, nie byłam świadoma tego, że to właśnie na ten jeden moment czekałam od naszego pierwszego spotkania. Nagle chłopak oderwał się ode mnie i nie odsuwając twarzy szepnął –Brooke, ja… - ‘Błagam Cię, nie mów tego.’ –Ja… -‘Proszę Cię, nie teraz. Nie dam rady.’ –Ja…powinienem już iść. – powiedział głośniej i spuścił głowę. – Do zobaczenia. –dodał i na dowidzenia lekko pocałował mnie w czoło. Następnie odszedł.
Stałam na progu tak długo, jak tylko byłam w stanie ujrzeć smukłą sylwetkę Louisa samotnie przemierzającego pogrążoną w mroku ulicę. Bolało mnie, ale nie był to ból fizyczny. Czułam w sercu coś w rodzaju pustki. ‘A więc tak mu było przyjemnie po Twoim dramatycznym odejściu.’ Gęste, słone krople spływały mi po policzkach, czy tak musi się kończyć każdy nasz wspólny wieczór? ‘Czy to możliwe żebyś coś do niego czuła? Ty, Brooke Parker, która dobieranie sobie nieodpowiednich partnerów opanowała do perfekcji? To oznacza, że wszystkiego teraz będzie więcej- więcej smutku, więcej łez, więcej cierpienia….’
‘…więcej miłości?’
**********************************************************************************
Ta, więc, pisałam ten rozdział i pisałam i nie mogłam skończyć...mam nadzieję, że efekt wyszedł lepszy niż mi się wydaje.
Dziękuję wszystkim, którym to opowiadanie się podoba, to dla mnie naprawdę dużo znaczy.<3
Dziękuję Nadii, która zawsze daje mi do sprawdzenia wypracowania i uważa mnie za 'kogoś kto się zna'. Haha, ja? Kocham Cię frikudzie jeden
Dziękuję też Messy. W sumie to dzięki Tobie jeszcze chce mi się to pisać

 Mam jeszcze malutką prośbę...Jeżeli to czytacie i wam się podoba to follownijcie mnie na twitterze (@withoutascrip). Co to tam dla was, tylko kliknięcie ^ ^

A teraz Arrivederci, idę czekać na 1D na festiwalu we Włoszech. Słuchanie ludzi, których nie znam i którzy mówią w języku, którego nie rozumiem żeby zobaczyć 5 chłopców, którzy będą tam przez jakieś 5 minut...to się nazywa poświęcenie ;) 

niedziela, 12 lutego 2012

#Rozdział dziewiąty.

Młody, wysoki brunet wchodził szybko po schodach. Był zły, bardzo zły. Mógł jechać windą, ale wolał w tym stanie nikogo nie spotkać, a poza tym miał nadzieję, że uspokoi się przy odrobinie wysiłku. Wszedł do loftu hotelowego i trzaskając drzwiami zamknął się w swoim pokoju. Nie reagował na pytania dobijających się do niego przyjaciół. Zawsze miał się za twardego człowieka. Niełatwo się wzruszał, ale teraz chciało mu się wyć. Czuł się zdradzony, smutny, a przede wszystkim okrutnie upokorzony. Nie był w stanie zrozumieć własnego zachowania, co go poniosło? Znał dziewczynę dwa dni i ubzdurał sobie, że od razu się w nim zakochała. Dlaczego zachował się jak największy gówniarz? Jakby nie mógł grzecznie się pożegnać i wrócić do domku. Wieczór był wspaniały, ale jemu to nie wystarczyło i postanowił przypieczętować go superromantycznym pocałunkiem. Idiota. Ona nie była na to gotowa, a może po prostu nie chciała? Dla niego to nie była kolejna szczęściara, która dostąpiła zaszczytu porozmawiania z Louisem Tomlinsonem. Coś urzekło go w tej niezdarnej, złośliwej, inteligentnej i pięknej blondynce. Czasami bardzo żałował, że jest tym cholernym gwiazdorem. Nie, co on mówi…Sławie zawdzięcza to, co ma najcenniejsze –przyjaciół z zespołu. Kochał ich jak braci, ale teraz nawet oni nie byli w stanie mu pomóc.

-Brooke, otwieraj! Wiem, że tam jesteś!
„One baby to another say I'm lucky to met you...”
-Brooke, słyszę Twoją komórkę! Będę tu stała dopóki mnie nie wpuścisz, a dobrze wiesz, że jestem cierpliwa! –krzyczała Sophie. Od 10 minut stała pod domem przyjaciółki i waląc pięścią w drzwi usiłowała dostać się do środka.
-Brooke, zaraz się spóźnimy! Ja rozumiem, że jest blisko, że masz czas, ale do cholery mogłabyś dać jakikolwiek znak życia!
Słyszałam jej wołania, ale nie byłam w stanie się ruszyć. Zaszyta w pokoju siedząc na łóżku przykryta kołdrą czułam się bezpieczna. Od wczorajszego wieczora ani na chwilę nie przestałam płakać. Wydawało mi się, że nawet kiedy spałam łzy mimowolnie spływały mi po twarzy. Nagle głos przyjaciółki ucichł. ‘Zostawiła mnie? Nawet ona.’ Czołgając za sobą pościel dowlokłam się do drzwi i lekko je uchyliłam. Sophie jakby tylko na to czekała. Natychmiast je popchnęła przez co, co mnie akurat nie dziwi, straciłam równowagę i opierając się o ścianę próbowałam uniknąć upadku. Gdy stanęłam już stabilnie na nogach Evans wpatrywała się we mnie z przerażeniem i troską w oczach. Mój rozmazany makijaż, potargane włosy, pognieciona koszula, a przede wszystkim ból wymalowany na twarzy musiały zrobić na niej ogromne wrażenie.
-Odpuśćmy sobie dzisiaj w-f. –powiedziała i przytuliła mnie. Następnie weszła do mojego pokoju. Stojąc z boku mogłam się mu dokładnie przyjrzeć. Wyglądał tragicznie –porozrzucana poduszki i ubrania, śmieci, puste butelki i to co uderzyło ją najbardziej, paczka marlboro leżąca na szafce. Wzięła ją do ręki i spojrzała na mnie oczekując wyjaśnień.
-Spokojnie, wypaliłam tylko jednego…potem zamiast dymem zaczęłam się krztusić łzami.
-Twoi rodzice wracają późno, tak?
Pokiwałam twierdząco głową.
-I tak w poniedziałek nie dzieje się nic ciekawego. –powiedziała brunetka i rzuciła torbę z książkami w kąt pokoju. Siadła na podłodze. –Opowiadaj.
-Nie ma o czym, jestem po prostu złym, niezdecydowanym człowiekiem.
Sophie to nie wystarczyło. Nadal wlepiała we mnie te swoje czekoladowe oczy, więc wzięłam głęboki oddech i kontynuowałam. –Louis odwiózł mnie do domu. Siedzieliśmy w samochodzie i podsumowywaliśmy wieczór, a wtedy… -spuściłam głowę w dół. Potrzebowałam chwili żeby zebrać myśli. -…a wtedy on…on chciał mnie pocałować. –po wypowiedzeniu słowa „pocałunek” poczułam pewną ulgę i mogłam mówić dalej. –To właśnie w tamtym momencie objawiła się moja choroba psychiczna. Uciekłam stamtąd jak ostatni tchórz.
-Dlaczego? Marzyłaś o tym, a jak przyszło, co, do czego…
-Ale ja nie mogłam! Dopiero, co go poznałam i owszem, lubię go, nawet bardzo, ale po moich ostatnich miłosnych doświadczeniach…Sophie, ja nie chcę znowu cierpieć, rozumiesz? Jak ja mu teraz spojrzę w twarz? Myślisz, że on w ogóle będzie jeszcze chciał ze mną rozmawiać? Jego wyraz twarzy, kiedy wysiadałam…nigdy tego nie zapomnę.
Przyjaciółka spokojnie wysłuchała mojego monologu, ale w żaden sposób go nie skomentowała. ‘Pewnie zastanawia się jak delikatnie mi powiedzieć, że jestem nienormalna. Nie kłopocz się moja droga, dobrze o tym wiem.’

Słońce, drzewa, uśmiechnięte twarze. Świat miał w sobie zdecydowanie za dużo endorfiny,wprost emanował pozytywną energią. ‘Niedobrze mi już od tego całego szczęścia.’ Spacerowałam właśnie ulicami miasta obserwując ludzi. Społeczeństwo zawsze mnie intrygowało. Nosili maski, perfekcyjnie ukrywali prawdziwych siebie pokazując innym tę sztuczną radość, a tych, którzy odważyli się pokazać odrobinę wnętrza nie szanowali i wyzywali będąc jednocześnie takimi samymi. ‘Jesteś zdecydowanie zbyt wrażliwa. Jedyne co Cię ratuje to realizm, w którym pozwalasz sobie na marzenia. To dopiero zdrowe podejście do rzeczywistości, nie posądzałabym Cię o to.’ Usłyszałam dźwięk telefonu, dostałam sms’a. Otworzyłam go. Mimowolnie uśmiechnęłam się do wyświetlacza. „To jedyne miejsce, w którym serwują 3 rodzaje lodów marchewkowych, Lou.” Natychmiast rzuciłam się biegiem w stronę plaży. Rozumiałam sens tej wiadomości, a przynajmniej tak mi się zawało. Nie miałam jednak czasu na zgłębianie ukrytych myśli. Po prostu czułam, że znajdę się we właściwym miejscu, we właściwym czasie. Nogi okropnie mnie bolały, bieg w szpilkach nie był najlepszą formą sportu. Kiedy dotarłam do niewielkiej lodziarni zaczęłam rozglądać się na wszystkie strony. Kilka metrów dalej dostrzegłam chłopaka. Stał spokojnie i czekał aż go zauważę. Poczułam się tak, jakbym znalazła coś bliskiego mi, co zgubiłam, o czym zapomniałam. Podbiegłam do niego i rzuciłam mu się na szyję. On przytulił mocno mnie przytulił, uniósł do góry i kilka razy obrócił się w miejscu. Ten chłopak zdecydowanie nie był mi obojętny. Wtedy zrozumiałam, że dzień, w którym go poznałam był jednym z najważniejszych w moim życiu.
****************************************************************************
Technologia się rozwija, mamy XXI wiek i inne takie, więc postanowiłam unowocześnić mego bloga. Z boku są linki do mojego twittera, formspring i do opowiadań, które czytam.
Wieczorem dodam tez bohaterów.


Nadia, pisz to swoje dzieło literatury polskiej!<3
Messy, a Ty dodawaj rozdział bo się tam zaraz do Ciebie przejdę! <3
@variableee, @1DpolandStyles, dziękuję, że czytacie <3

czwartek, 9 lutego 2012

#Rozdział ósmy.

-Ha…halo? ‘Brawo, brzmisz jakbyś się go bała. Louis Krueger, tylko zamiast metalowych pazurów ma marchewki.’
-Cześć, co robisz za godzinę?
-Hmm…siedzę u Sophie i piję sok marchewkowy własnej produkcji?
-Błąd! Wsiądziesz do mojego samochodu, który będzie stał pod domem Sophie i pojedziemy do nas. –‘Jakich NAS?!’ –Chłopaki chcą Cię poznać.
‘Mnie?! Słynni One Direction chcą się dowiedzieć, kim jest Brooke Parker?’
-No, no dobra.
„Powiedz jej żeby przyszła z przyjaciółką!” –usłyszałam krzyk w słuchawce. ‘Harry? No ładnie, ładnie.’
-To do zobaczenia. –rzucił Louis.
Pik, pik, pik. ‘Czy wszyscy tak szybko muszą się rozłączać? Tak trudno poczekać na głupie „Pa” ?’ Kiedy dotarł do mnie sens naszej rozmowy z radości podskoczyłam chyba na dwa metry.
-Aaaaaa! Za godzinę jedziemy do NICH! Tak, do tych, o których myślisz! –‘Wejście smoka 2 –reaktywacja.’ Wpadłam ponownie do pokoju zatrzymując się na ścianie i odtańczyłam swój taniec szczęścia.
-Ojejku, uderzyłaś się w głowę? A może masz gorączkę? No pokaż czółko…
-Bardzo zabawne. –powiedziałam, wysuwając się z objęć udającej troskliwą przyjaciółki. –Louis dzwonił i zaprosił nas do siebie. Znaczy, zaprosił mnie, ale Harold domagał się specjalnego towarzystwa. -po tych słowach mrugnęłam do niej porozumiewawczo.
Rozpoczęły się przygotowania do wyjścia. Moim celem było sprawienie, aby Sophie, która jakieś 5 minut temu zdjęła piżamę, wyglądała jak człowiek. Wydaje mi się, że odniosłam jeden z niewielu sukcesów w życiu –przyjaciółka wyglądała fantastycznie!
Naglą usłyszałyśmy trąbienie samochodu. Po jakimś czasie przeglądania się w lusterku opuściłyśmy dom. Przed nim stał Lou oparty o maskę czerwonego lamborghini. Na nasz widok zagwizdał i zsunął z nosa okulary przeciwsłoneczne.
-Panie przodem. –powiedział otwierając przede mną drzwi.
-No no, jaka kultura! Kim jesteś i co zrobiłeś z Tomlinsonem?
-Niall go zjadł, a chłopakom głupio było we czterech, więc szukali zastępstwa. Akurat złożyło się, że jestem tak samo przystojny jak on –‘I tak samo skromny.’ –i przyjęli mnie pod swe skrzydła.
Wsiadłam do samochodu i zapięłam pasy.
-Jesteś pewny, że umiesz prowadzić?
-Oj nie bój się Czekoladko, dostarczę Cię bezpiecznie na miejsce.
Szturchnęłam go łokciem w ramię.
-Oj, przestań! „Czekoladka” to takie urocze przezwisko.
‘Prawie tak samo jak „pan Marchewka”.’
Z piskiem opon samochód ruszył spod domu. Pędziliśmy przed siebie. Przyznam, że na początku miałam obawy, co do jechania z największym wariatem świata, ale kiedy tylko spojrzałam na tę pewną siebie, uśmiechniętą twarz mój strach zniknął. Odchyliłam głowę do tyłu cieszyłam się z ogarniającego mnie uczucia wolności. Było mi tak przyjemnie, że mogłabym tak wyruszyć na koniec świata. ‘To się nazywa wiatr we włosach, nie ma co.’
Samochód zatrzymał się przed ogromnym hotelem. Wysiedliśmy i razem z przyjaciółką podążałyśmy za Louisem. Środek budynku kojarzył mi się z brytyjskimi komediami romantycznymi. Zazwyczaj Meg Rayan uciekała z nich, gdy zdradził ją kolejny mężczyzna. Weszliśmy do windy, która zawiozła nas na 10 piętro.
-Mogłybyście chwilę poczekać? Muszę sprawdzić czy ci debile nie zdemolowali jeszcze mieszkania. –powiedział Louis, kiedy stanęliśmy przed hotelowym pokojem. Kiedy tylko chłopak w nim zniknął obie przystawiłyśmy uszy do drzwi.
„Ej, cicho! Już są, są już! Błagam Was, chociaż ten jeden raz w życiu postarajcie zachowywać się jak ludzie, a nie jak zwierzęta!” –słyszałyśmy krzyk Tomlinson’a. Następnie kilka niewyraźnie i cicho wypowiedzianych słów, na które chłopcy zareagowali szczerym śmiechem. „Dobra, wpuszczam je. Harry, zostaw ten grzebień! Po godzinie Twoje włosy są naprawdę seksownie i naturalnie ułożone!”
Drzwi otworzyły się na oścież i ukazał się w nich Lou z szerokim uśmiechem na ustach.
-Witamy w Hogwarcie!
Weszłyśmy do środka. Zobaczyłyśmy duży loft. Pośrodku stała szeroka, czerwona kanapa, naprzeciwko której znajdowała się ogromna plazma. ‘Raj dla nastolatków –mieć gdzie posadzić dupę i gapić się w kreskówki. Czy to „Tom&Jerry”?!’ Nagle zza sofy po kolei wyskoczyło pięciu chłopaków i turlając się po podłodze stanęli przed nami w szeregu.
-Przed Wami moi wspaniali przyjaciele, którzy obiecali, że nie zrobią mi wiochy. –zaprezentował Louis. –Perfidni zdrajcy –szepnął w ich stronę. –Nialler James „wiecznie głodny” Horan, Zayn Javadd „DJ” Malik, Liam James „jedyny normalny” Payne, a oto znany wam już Harry Edward „loczek” Styles. Chłopcy, to Brooke Nicole „Czekoladka” Parker i Sophie Evans. Hmm…trzeba Ci wymyślić jakąś ksywkę –zwrócił się do mojej przyjaciółki.
-Nie fatygujcie się, nie trzeba. –odpowiedziała.

Stałam właśnie oparta o ścianę i przyglądałam się jak Liam próbuję przekonać Zayna, że zaśpiewanie ballady po Jawajsku pod oknem Victorii Beckham to zły pomysł, kiedy poczułam dotyk czyichś rąk na ramionach. Odwróciłam głowę i ujrzałam pogodną twarz Niall’a.
-Co robisz? Śmiejesz się z tych dwóch kretynów?
-Ich problemy są zniewalające. Hmm…podobne do moich.
-Zayn może i ma ładną buzię, ale inteligencją to on nie grzeszy.
Na to stwierdzenie wybuchnęłam śmiechem.
-Słuchaj, jest sprawa. Ja rozumiem, jesteś ładna, fajna i inne bajery. Lou Cię lubi i wcale mu się nie dziwię, ale… -‘Jakie znowu „ale”?!’ -…zaakceptuję Cię w pełni, jeżeli odpowiesz mi na jedno zasadnicze pytanie, czy lubisz jeść?
-Jeść? Pewnie, że tak. Preferuję głównie gorącą czekoladę.
Chłopak uśmiechnął się. ‘Umie czytać między wierszami, szacun.’ -To dobrze.  Ostatnia dziewczyna, z którą spotykał się Lou ważyła chyba 20 kg i odżywiała się samą wodą. Nie mogłem tego znieść, a już wyjątkowo irytowały mnie te jej wystające kości policzkowe! Wyglądała jak Anja Rubik tylko gorzej! ‘Nie podoba mu się najsłynniejsza modelka świata uznawana za ideał? Nialler, kocham Cię!’
-Nie spoufalaj się z nim zbytnio bo niedługo każe Ci założyć różową czapkę kucharską i biegać w niej po hawajskiej plaży. –zwrócił się do mnie Harry, który dołączył się do rozmowy.
-Nie strasz jej. Ty biegałeś, bo przegrałeś zakład! –wytłumaczył Niall. –Myślał, że nie będę w stanie zjeść krewetek w czekoladzie, naiwny.
-Dziwisz się? Byłem przekonany, że nawet Ty masz jakieś granice!
-Ale to na pewno nie owoce morza w słodkiej polewie. Właściwie, to były całkiem niezłe, ale dodałbym trochę soli…
-Jesteś nienormalny.
-To nie ja nie rozstaję się ze szczotką do włosów.
-Po prostu nie lubię mieć włosów w nieładzie!
-Ale to babskie! –wykrzyknął król lodówek. –Bez obrazy. –dodał szybko widząc moje spojrzenie.
Wiele razy słyszałam, że One Direction to tylko zespół, którego pewnie nigdy nie zobaczę, że ich przyjaźń jest tylko na pokaz, że robią to wszystko dla sławy. Gdyby tylko Ci wszyscy, którzy to mówili zobaczyli, jak Zayn usiłuje zapleść Louis’owi warkoczyki pewnie zmieniliby zdanie. Oni byli dla siebie jak bracia, nikt nie był w stanie ich rozdzielić. Spojrzałam na Sophie, która właśnie rozmawiała z Harry’m. ‘To tak jak my, na zawsze razem.’ Zerknęłam na zegar z Myszką Miki wiszący na ścianie. ‘Już ta godzina? Wypadałoby jednak iść jutro do szkoły, ten ostatni tydzień.’
-Musimy się zbierać. –szepnęłam do przyjaciółki. ‘Błagam nie rób TEJ miny, nie umiem Ci wtedy odmówić!’ Na szczęście Sophie nie próbowała mnie przekonywać. Chociaż nie chciała wracać rozumiała, że trzeba. Wiedziałam, że miała nadzieję jeszcze kiedyś się z nimi spotkać. Też ją miałam. Towarzystwo chłopców przypominało mi pobyt w Nibyladni, naprawdę ich polubiłam. Każdego z osobna, każdego na swój sposób.
Louis odwiózł mnie do domu, Sophie wróciła z Harry’m. Kiedy zatrzymaliśmy się przed moim domem niechętnie otworzyłam drzwi samochodu.
-Poczekaj –zatrzymał mnie chłopak.
Siadłam z powrotem i wlepiłam wzrok w jego oczy. Doskonale widziałam, że to go peszy, ale nie mogłam się powstrzymać. ‘Jesteś złośliwa, ale niech się trochę wysili. Utrzymanie kontaktu wzrokowego i mówienie jednocześnie, tylko tyle wymagasz, to chyba niewiele.’
-Dzisiaj…dobrze się bawiłaś?
-Świetnie, chłopcy są niesamowici.
-Tak, wiem. Uwielbiam ich. Polubili Cię.
-Tak myślisz? Cieszę się.
-Chciałbym się z Tobą spotkać jeszcze…kiedyś. Co ty na to?
Uśmiechnęłam się żeby dodać mu odwagi. –Bardzo chętnie.
Patrzyliśmy na siebie w milczeniu. Nagle Louis zaczął powoli nachylać się nade mną. Jego twarz była już tak blisko, że czułam jego aksamitny, słodki oddech. Przymknął oczy. Wiedziałam, co chcę zrobić, ale świadomość tego mnie przerażała. Wróciły wspomnienia, wszystkie złamania serca, nieprzespane noce, porażki. Delikatnie musnęłam jego usta i delikatnie pocałowałam go w policzek. Następnie wysiadłam zatrzaskując za sobą drzwi i pobiegłam do domu. Zamknęłam się w pokoju i usidłam na podłodze. Poczułam jak po twarzy spływają mi słone krople. ‘Jesteś chora psychicznie. Idź się lecz albo najlepiej od razu wyskocz przez okno, nikt nie będzie płakał za taką kretynką.’
 ****************************************************************************
Skończyłam to dzisiaj tylko dlatego, że Messy prosiła <3 Długo się z tym rozdziałem męczyłam i mam nadzieję, że się spodoba.
btw. jestem z siebie dumna, że może i są trochę bez sensu, ale udaje mi się wydłużać party. Nie wiem jak mi to wychodzi, sami oceńcie ; )

poniedziałek, 6 lutego 2012

#Rozdział siódmy.

-„My body falls, up on my knees,Prayyyyying!”
-Na miłość boską, Brooke! Proszę Cię, zmień repertuar! –wykrzyknął mój tata otwierając drzwi do mojego pokoju, które z hukiem uderzyły o ścianę. ‘Steven Parker, szanowany lekarz, świetny kolega, szkoda tylko, że ma chorą psychicznie córkę. Tatusiu, pokochaj mnie taką, jaką jestem!’ Gdy ojciec opuścił mój pokój spokojnie stanęłam przed szafą. ‘Dziewczyno, idziesz na drugi koniec ulicy, a zastanawiasz się jakbyś co założyć jakbyś szła na rozdanie Oscar’ów’ W końcu wyjęłam pierwsze lepsze jeansowe spodenki i białą koszulę. Nie miałam zamiaru się malować. Nigdy nie lubiłam „wytapetowanych” dziewczyn. Może i wyglądają ładnie, może ich skóra wydaje się gładka i bez najdrobniejszej wady, ale pod spodem są to zakompleksione i wystraszone dziewczynki, które boją się zdjąć warstwę ochronną. Nie chciałam taka być, więc tylko lekko pociągnęłam rzęsy czarnym tuszem. Włosów nie czesałam. Spojrzałam na zegarek. ‘Jest 9:30. Też nie mogę uwierzyć, że wstałaś tak wcześnie. Masz jeszcze pół godziny. Do panienki punktualnej masz jakieś 15 minut drogi, co oznacza, że zdążysz kupić kawę nie przepychając się w kolejce. Brooke, matematyka to Twoje powołanie.’ Założyłam czarne szpilki.
-Wrócę wieczorem, kocham was! –wykrzyknęłam i zatrzasnęłam za sobą drzwi.

Było ciepło, wręcz gorąco. Przyzwyczaiłam się do takiego klimatu, lubiłam słońce. Zawsze kojarzyło mi się z radością, nieosiągalnym szczęściem. Gdy byłam mała chciałam zostać astronautką i zamieszkać na tej ogromnej gwieździe. Płakałam przed 2 dni, kiedy rodzice powiedzieli mi, że to niemożliwe. ‘Wtedy zapragnęłaś, że zostaniesz modelką…’ Potknęłam się o leżącą na chodniku puszkę po piwie. ‘…ale to chyba też Ci nie wyjdzie.’
Otworzyłam drzwi od kawiarni i od razu zaciągnęłam się zapachem świeżej kawy. Rano nic na mnie lepiej nie działało. Wzięłam do ręki gorący kubek latte. ‘A teraz lekcja równowagi. Napój + szpilki. Albo się uda albo…musi się udać!’ Wolnym krokiem ruszyłam w stronę drzwi. ‘Kaleko, pokarz przed sobą, że nie jesteś aż taka beznadziejna. Prawa, lewa, powoli, spokojnie.’
-Brooke!
Stanęłam w miejscu. Chętnie odwróciłabym się żeby sprawdzić kto mnie woła, ale zważając na moje obecne płożenie bałam się wykonać jakikolwiek gwałtowny ruch. Jakby z nikąd wyrosła przede mną niska, lekko przy kości dziewczyna o krótkich, czarnych włosach i pięknych, brązowych oczach, którymi wpatrywała się we mnie jak w obrazek. Madeline Annie Jefferson. Chodziłyśmy razem do liceum, lubiłam ją bo nie zachowywała się jak typowa amerykańska nastolatka. Oprócz mody, chłopaków i imprez miała jeszcze inne zainteresowania, a cele jej życia przekraczały znalezienie bogatego męża. Co prawda nie była mi tak bliska jak Sophie, ale odczuwałam do niej coś w rodzaju przyjaźni. ‘No i zawsze miała dobre kanapki.’
-Witaj Maddie.
-Cześć. Zastanawiałam się długo czy to Ty, czy to nie Ty, ale kiedy zobaczyłam jak się chwiejesz próbując utrzymać równowagę nie miałam najmniejszych wątpliwości. Nie patrz tak na mnie! Zawsze byłaś wyjątkową niezdarą.
-Wreszcie ktoś powiedział mi to prosto w twarz. Dziękuję za odrobinę sugestywnej, szczerej krytyki. Możemy iść? Właśnie planowałam złożyć wizytę Twojej drogiej sąsiadce
-Sophie? Czy może kochanej pani Brown?
-Weź mi nawet o niej nie przypominaj! ‘Od kiedy ta stara baba przyłapała Cię u siebie w ogródku nie daje Ci spokoju. To chyba jest karalne. Na to musi być jakiś paragraf!’
Dwa lata temu we trzy opalałyśmy się przed domem Maddie. Leżałyśmy spokojnie, kiedy podbiegł go nas jej trzynastoletni brat, który zakochany we mnie myślał, że zdobędzie moje serce dzięki wykręcaniu mi idiotycznych numerów. Tamtego dnia zabrał moją leżącą na trawie koszulkę i wrzucił prosto do ogródka pani Brown. Nie chciałam pokazywać temu dziecku jak bardzo mnie denerwuje, więc powoli pod jej drzwi i zapukałam. Nikt nie otwierał. Sądząc, że nie ma jej w domu przeszłam przez płot do należącego do niej podwórka. Koszulka wplątała się w jakiś wyjątkowo wielki krzak. Przez ponad 10 minut usiłowałam ją wyciągnąć, gdy nagle usłyszałam krzyk starszej kobiety. Nie dała sobie wytłumaczyć, po co tu jestem i wygoniła mnie. Bluzki nie odzyskałam, a pani Brown szczerze mnie nienawidzi i regularnie obraża.
-Spokojnie, żartowałam. Hej, o co chodzi z Tobą i per Louisem Tomlinsonem.
‘No tak, musiałaś zapytać.’ –A co ma być? Oblałam go przypadkiem czekoladą i taka wielka afera.
-A na pamiątkę tego wydarzenia on zrobił Ci zdjęcie i dodał na twittera? Dobra, udajmy, że Ci wierzę.
Rozstałyśmy się przed drzwiami do domu Sophie. Nie pukałam, wiedziałam, że jest sama. Złapałam na klamkę, otwarte. Stanęłam w długim korytarzu. Byłam tu już tysiące razy, a i tak ciągle musiałam liczyć drzwi żeby trafić do pokoju przyjaciółki. ‘Drugie, trzecie, czwarte...dobra, wejście smoka.’
-Witaj zacna Sophie, księżniczko Marchewkogrodu! –krzyknęłam wbiegając z impetem do jej sypialni.
-Witaj giermku mego królestwa. Jak Ci się wiedzie?
Nie odpowiedziałam jej jednak. ‘Ta dziewczyna szokuje mnie bardziej z każdym dniem!’ Otóż moja przyjaciółka siedziała na podłodze pomiędzy swoimi wszystkimi (!) ubraniami i gorączkowo czegoś szukała.
-Co…co ty robisz?
-Postanowiłam zrobić przegląd garderoby. Wiesz, takie wiosenne porządki.
-Mamy czerwiec, wiesz?
-Nie czepiaj się słów! Słuchaj, wczoraj, kiedy siedzieliśmy w kawiarni przeszła koło nas ta wredna Mandy Loren. Obrzuciła mnie takim pogardliwym spojrzeniem, a potem zobaczyła, kto jest ze mną. Niezapomniany widok największej zołzy świata słodko się do mni uśmiechającej i proszącej Harry’ego o autograf ciesząc się jak dziecko, które dostało lizaka.
‘Zaczęła temat, więc chyba nie będzie głupio się zapytać o wczoraj, nie?’
-To, eem, powiesz mi coś więcej o tym, co się działo jak was, hmm, zostawiliśmy?
-Ty i ta Twoja chora ciekawość! Spędziliśmy miły dzień.
‘Ogólniej się nie dało?’ – To trochę za mało jak na moją chorą ciekawość.
-Chcesz więcej? Dobrze. Siedzieliśmy w kawiarni i gadaliśmy, gadaliśmy, gadaliśmy, a ja cały czas musiałam się skupiać żeby nie utonąć w tych jego zielonych oczach. Potem poszliśmy na spacer. Nie, nie na romantyczny spacer po plaży, tylko na zwykły spacer po mieście. Cały czas patrzyły się na nas małe dziewczynki, które się nawet do niego bały odezwać. Wieczorem Harold odprowadził mnie do domu. Leżałam sobie spokojnie na łóżeczku, a wtedy zadzwoniłaś Ty i jak zwykle zepsułaś cały nastrój.
-Przepraszam? Ja tu się Tobą interesuję, a Ty mnie jeszcze obrażasz. Do czego to doszło?
-Dobra, już nie rób z siebie takiej ofiary.
„One baby to another said: 'I'm lucky to met you…”. Usłyszałam dźwięk telefonu dzwoniącego w mojej torebce. Nie zważając na śliską podłogę potykając się podbiegłam i nerwowo zaczęłam odsuwać zamek błyskawiczny. ‘Czemu to cholerstwo zacina się zawsze w takich momentach?!’ Kiedy udało mi się dostać do komórki jakiś czas wpatrywałam się w widniejący na wyświetlaczu napis „Louis dzwoni”, po czym nacisnęłam zieloną słuchawkę.
***************************************************************************
Po głębszym zastanowieniu stwierdzam, że z tego rozdziału nie wynika nic więc uznajmy, że jest on napisany na część premiery 'Up All Night'. Przy tym powstawał ; )
Dziękuję wszystkim, którzy to czytają <3

sobota, 4 lutego 2012

#Rozdział szósty.

Park, promienie słońca ogrzewające moje ramiona. Szłam wąską alejką nadal trzymając za rękę Louisa. Ta scena przypominała mi dzisiejszy poranek. Uszczypnęłam się w ramię. Nie, to nie był sen. To była najprawdziwsza jawa, tylko dlaczego wydawała mi się zbyt idealna?
Spojrzałam na Tomlinsona, ale natychmiast odwróciłam wzrok. Chłopak od jakiegoś czasu wpatrywał się we mnie swoimi niebieskimi oczyma. Czułam jego spojrzenie na sobie, jakby prześwietlał mnie na wylot czytając przy okazji wszystkie moje myśli. ‘Oj Brooke, gdyby on wiedział jak wielką obsesję masz na jego punkcie, uciekłby z krzykiem…Masz? A może miałaś? Zauważyłaś, że od kiedy go poznałaś stał się dla Ciebie kimś innym niż chłopakiem z One Direction? Ba, nawet pozwalasz sobie na sarkastyczne uwagi pod jego adresem! Jesteś nienormalna dziewczyno.’
Usiedliśmy na ławce. Louis zaczął bawić się moimi rozpuszczonymi włosami. Okręcał je sobie wokół palców i rozczesywał mnie dłonią. Pomyślałam, że to całkiem romantyczne. ‘Hmm…To do niego niepodobne.’
-Fajne masz te włosy, wiesz Czekoladko? Takie złociste, takie dłuugie!
-Ile razy mam Ci powtarzać żebyś mnie tak nie nazywał?!
Lou zupełnie zignorował moje pytanie. Złapał za kosmyk włosów i przyłożył sobie do czoła.
-Co byś powiedziała jakbym zrobił się na blond? Wiem, że mi we wszystkim do twarzy, ale tak wielka zmiana image’u może zaszkodzić mojej popularności, nie sądzisz?
-Myślę, że fani i, a może przede wszystkim, Harry, będą Cię wtedy tylko ze względu na charakter. A myślałeś o ciemnym rudym? Teraz czerwień jest w modzie. –odpowiedziałam i uśmiechnęłam się do niego zadziornie. ‘Ty po prostu nie umiesz utworzyć złożonej wypowiedzi bez wykorzystywania sarkazmu i ironii. To jest Twój problem!’
Louisowi najwyraźniej spodobało się moje złośliwe poczucie humoru bo zaśmiał się ukazując swoje śnieżnobiałe zęby. Zapatrzyłam się na dwójkę małych dzieci kłócących się o piłkę. Dziewczynka w różowej sukience wyraźnie wygrywała intelektem, sprytem próbowała odzyskać zabawkę. Chłopczyk w niebieskiej koszulce był silniejszy i gdy tylko koleżanka przywłaszczyła sobie piłeczkę od razu jej ją wyrwał. Miałam ochotę podbiec do nich i wykrzyczeć mu w twarz wszystkie zasady szacunku do płci przeciwnej. ‘Chyba Ci już do reszty odwala, chcesz uczyć dziecko podstaw feminizmu?’
Nagle usłyszałam dźwięk przypominający trochę odgłos aparatu. ‘Znowu?! Jezu, jak ja im współczuję…’ Rozejrzałam się dookoła, ale oprócz spokojnie spacerujących staruszków nie zauważyłam niczego nadzwyczajnego. Spojrzałam na Louisa.
-Co robisz?
-Eee…piszę…Tak, piszę sms’a do Nialla żeby nie czekał na mnie z obiadem. –odpowiedział. Wydawało mi się czy gdy to mówił lekko się zarumienił? ‘A Ty, głupia, myślałaś, że robi Ci zdjęcie. Z drugiej strony kto normalny pisze sms’y z telefonem wykierowanym prosto w osobę siedzącą obok? No tak, masz rację, Lou nie jest normalny.’
-Czeko…Brooke! –‘Masz szczęście, że się poprawiłeś Tomlinson!’ –Chodź, pokażę Ci pewne miejsce. –powiedział i wyciągnął do mnie rękę.
-Znowu gdzieś idziemy zrobić coś niezmiernie ważnego? –spytałam i złapałam jego dłoń.
Kiedy poczułam dotyk jego delikatnej skóry, a on wpatrując się we mnie tymi błękitnymi oczyma ruchem głowy odgarnął z nich grzywkę lekko zakręciło mi się w głowie. Byłam naprawdę szczęśliwa. ‘Radość? Dawno jej szczerze nie odczuwałaś. Czyżbyś po tylu latach zaczęła mieć fart? Biegiem, zagraj w totolotka!’
Opuściliśmy park i ruszyliśmy w stronę plaży. Louis po drodze opowiadał mi o zespole, przyjaźni miedzy nimi i o wszystkich zabawnych akcjach, które dzieją się u nich podczas trasy. Czytałam o tym w wywiadach, ale czym innym jest usłyszeć to z ust samego zainteresowanego.
-…a raz zabraliśmy Harryemu jedne z jego bokserek. Gdy się zorientował biedny latał z pokoju do pokoju i darł się „Gdzie moje szczęśliwe majtki?!”.
-Hahahah, chciałabym to zobaczyć.
-Zapraszamy. Chłopaki chętnie poznają dziewczynę, która sprawiła, że lizałem własną koszulkę.
-Proszę Cię, nie wracajmy do tego! ‘To robi się powoli nudne. Halo! Nie bawią mnie żarty na temat wczorajszego dnia!’
Zatrzymaliśmy się przed niewielką budką.
-Tadam! –wykrzyknął Louis.
-Budka z lodami?
-Nie! Moja droga, przedstawiam Ci jedyną znaną mi w tym mieście lodziarnię w której są 4 odmiany lodów smaku…marchewkowego!
‘Lodziarnię? To raczej stragan.’
-Więc…
-Cii. Nic nie mów, spróbuj.
Chłopak wręczył mi wafelek z pomarańczowymi gałkami. Delektując się jego smakiem ruszyliśmy na spacer brzegiem morza.


-Halo? Sophie?
-Tak Czekoladko. Jak tam randka?
‘Jeszcze raz i ktoś zginie.’ -W porządku. Wiesz co? Chyba zaczynam lubić pana gwiazdę. Naprawdę świetnie się z nim gada. I to nie była randka!
-Tak, tak. Twój ton głosu wyraża więcej niż 1000 słów.
-Nie mówmy o mnie. Jak tam kolega Harry?
-A jak ma być? Grzecznie dopiliśmy kawusię i każde poszło się w swoją stronę.
-Hahahaha, dobry dowcip. Poważnie, dawno mnie tak nie rozbawiłaś. Ale koniec tych żartów, opowiadaj!
-Ale Brooke, o czym? O tym uroczym młodym mężczyźnie o zniewalającym uśmiechu i bogatym wnętrzu, z którym spędziłam cały dzień, i który godzinę temu odprowadził mnie do domu?
-Sophie Evans po raz kolejny uwiodła chłopaka swym urokiem osobistym.
-Weź mnie nie rozśmieszaj!
-Ja? Nigdy.
-Dobra, pogadamy jutro. Punkt 10:00 u mnie, cześć.
Odłożyłam telefon i z przyzwyczajenia włączyłam komputer. Spam, wiadomości od zazdrosnych koleżanek, które przeczytały nieszczęsny artykuł, spam, wzrosła liczba followersów, spam…’O, Louis dodał zdjęcie.’ Spodziewałam się kolejnych wygłupów ze Styles’em, co najwyżej zdjęć marchewek, ale pomyliłam się. Na zdjęciu widniała dziewczyna, której twarz zasłonięta była złocistymi włosami. Siedziała na ławce w parku i parzyła przed siebie. Uśmiechnęłam się tylko, wyłączyłam komputer i położyłam się na łóżku. ‘Mogłabyś już zdjąć ten plakat. Louis na żywo wygląda o wiele lepiej.”
 **************************************************************************
Kolejny rozdział, zastanawiam się czy nie ostatni...
Nie mam pojęcia czy ktokolwiek to czyta, ale patrząc na zadziwiająco dużą liczbę komentarzy pod poprzednim(0)zakładam, że nie. xoxo, withoutascrip.

piątek, 3 lutego 2012

#Rozdział piąty.

Hawajska plaża oświetlana przez gwieździste niebo, szum fal uderzających o brzeg, ciepły wiatr rozwiewający mi włosy i wysoki chłopak o jasnobrązowych włosach i niebieskozielonych oczach trzymający mnie za rękę. Zatrzymaliśmy się, przytulił mnie. Milimetry dzieliły nasze usta od połączenia się namiętnym pocałunku gdy nagle usłyszałam głośne „One baby to another says I'm lucky to have met you…” ‘Co do cholery nieżywy wokalista robi na drugim końcu świata?!’ Otworzyłam oczy. Zamiast plaży i Louisa Tomlinsona zobaczyłam podłogę w moim pokoju. Zwisałam z łóżka głową w dół. Nigdy nie rozumiałam jakim cudem budzę się w tak dziwnych pozycjach. Stoczyłam się na ziemię Ina wpół przytomna sięgnęłam po leżący na biurku telefon. 15 nieodebranych połączeń i 4 nowe wiadomości, wszystkie od Sophie. ‘Już się stęskniła? Przykro mi moja droga, przyjaciółko, ale najpierw muszę się obudzić.’ Rzuciłam komórkę na dywan i podpierając się ściany ruszyłam do kuchni. Na stole leżała kartka. ‘O super, znowu wybyli.’ Rodzice pracują w szpitalu jako chirurdzy, tak, wiem, że to dziwne. Wiecznie nie ma ich w domu co zazwyczaj zbytnio mi nie przeszkadza. „Przepraszamy, że znowu zostawiamy Cię samą, ale pewnie znowu jakiś idiota połknął szpilki. Wynagrodzenie za naszą nieobecność leży na komodzie na korytarzu. Kochamy Cię!” Ojciec często w domu śmiał się z pacjentów. Jeden z nich odciął sobie rękę kosiarką, a inny wybił sobie oko trzepaczką do jajek. ‘Czy Ci ludzie naprawdę są tacy głupi?’ Przypomniałam sobie o drugiej części informacji od taty. Wyjrzałam przez drzwi, na szafce leżało pudełko. ‘Ciekawe co tym razem…’ Otworzyłam je, a moim oczom ukazała się para nowiutkich, czerwonych conversów. ‘Dziewczyno, zacznij je kolekcjonować!’ Wróciłam do pokoju i wykonałam stałą, sobotnią czynność – włączyłam komputer. Działał szybko więc chwilę potem logowałam się na wszystkich znanych mi portalach społecznościowych. Twitter, Facebook, Myspace, strony plotkarskie –na tym skupia się większość społeczeństwa. Reporterzy nie szanujący niczyjej prywatności pragnący tylko świeżej sensacji. ‘Kurewska robota.’ Zdziwiła mnie ilość wiadomości od Sophie. ‘Czego ona chce?!’ Masowo wysyłała mi link do jakiejś strony. Nacisnęłam go. Moim oczom ukazał się ogromny napis „LOUIS TOMLINSON SEKRETNIE SPOTYKA SIĘ Z NOWĄ DZIEWCZYNĄ!” Pod spodem widniała seria zdjęć z wczorajszego dnia. Byli na nim Lou i…’O Boże, Brooke, to Ty!’ Siedziałam jak głupia i wpatrywałam się w monior czytając artykuł. „Dziewczyna nazywa się Brooke Parker, ma 18 lat i mieszka w Californi.” ‘Skąd…?’ „Prawdopodobnie to nie pierwsze ich spotkanie. Ten romantyczny wypad na czekoladę to ich kolejna randka.” ‘Oblałaś go gorącym napojem w kawiarni, o której istnieniu nie miałaś pojęcia, a teraz dowiadujesz się, że regularnie się spotykacie. Fajnie.’ „Czekamy na więcej informacji. Ciekawe czy Brooke będzie towarzyszyła gwiazdorowi podczas trasy koncertowej.” Nawet nie zamykając okna Internetu brutalnie wyłączyłam komputer naciskając przycisk. Telefon znowu zadzwonił. Nie zdążyłam nawet powiedzieć „Halo” kiedy w słuchawce rozległ się głos Sophie. –Masz jakieś problemy ze słuchem? Ile razy mam dzwonić żeby królewna raczyła odebrać? Nie, nie przepraszaj, nie ma czasu. Zakładam, że już widziałaś. Jeżeli nie to gratuluję nowego chłopaka. Nie mówiłaś, że łączy was tak gorące uczucie, dosłownie gorące.
-Cześć. Tak, wszystko dobrze, miło, że pytasz.
-Nie przerywaj mi! Ja na Twoim miejscu przeszłabym się do tej gazety. Jakim prawem te szmaty rozpowszechniają takie kłamstwa?!
-Właściwie…
-Tak, wiem, że to przyjemne kłamstwa, ale oni nie mogą tak po prostu oczerniać ludzi i opowiadać niestworzonych historii na ich temat. No nie wytrzymam zaraz! Za pięć minut stoję pod Twoimi drzwiami, a jeśli Cię nie będzie to idę tam sama i powiem tym gnojom co o nich myślę!
Pik, pik, pik. Rozłączyła się.
Szybko wyjęłam z szafy krótkie spodenki i czerwoną bokserkę. Rozczesując włosy wpadłam do łazienki i w biegu umyłam zęby. Wychodząc zdążyłam tylko założyć prezent od rodziców i złapać klucze leżące na komodzie. Zazwyczaj uszykowanie się do wyjścia zajmowało mi co najmniej godzinę. ‘Widzisz Brooke? Jak chcesz to potrafisz. Wystarczy Ci tylko silna motywacja!’ Wyobraziłam sobie Sophie wpadającą do redakcji i atakującą wszystko co stanęło jej na drodze. O tak, to w zupełności wystarczyło abym się pospieszyła. Wybiegłam na chodnik prawie zderzając się z przyjaciółką. ‘Chyba trochę się uspokoiła. Ci z gazety mają szczęście.’ Naprawdę wściekłą widziałam ją tylko raz -kiedy jej siostra postanowiła pobawić się w deszczu w jej nowych butach od Gucciego i nie chcę tego więcej oglądać.
Gdy stanęłyśmy przed drzwiami budynku usłyszałam jeszcze z ust przyjaciółki kilka wyzwisk pod adresem prasy.
-Wchodzimy tam bo mamy do załatwienia sprawę. Idziemy do pani sekretarki i grzecznie pytamy gdzie się udać. Zachowujemy się spokojnie, kulturalnie i nie dotykamy eksponatów. Dopóki nie wejdziemy do biura miłego pana, który umieścił ciekawe informacje na mój temat na stronie internetowej Ty się nie odzywasz. Chyba nie chcemy żeby nas stąd wyrzucili, prawda? –spytałam Sophie. –PRAWDA?! –powtórzyłam dobitnie gdy nie otrzymałam odpowiedzi.
-Mhm. –mruknęła.
Przekroczyłyśmy próg ogromnej korporacji przepełnionej ludźmi wytresowanymi do czekania na potknięcia słynnych osób, a gdy owe osoby są absolutnie w porządku wykazywać się niezwykłą kreatywnością w pisaniu bzdur na ich temat.
Podeszłyśmy do czegoś w rodzaju informacji. Niska szatynka siedząca za biurkiem była niezmiernie zajęta popychaniem pierdół przez telefon kręcąc się na obrotowym krześle. Na oddzielającym nas od niej blacie leżał pozłacany dzwonek. Nie umknęło to uwadze Sophie, która mocno w niego uderzyła. Wydobył się z niego ogłuszający brzdęk, ale na sekretarce nie zrobiło to najmniejszego wrażenia. Przyjaciółka nacisnęła go ponownie. Żadnej reakcji. ‘Oo, dziecko znalazło nową zabawkę.’ Sophie oparła się o blat i zaczęła jak nienormalna walić w dzwoneczek z fascynacją godną pięciolatka.
-Słucham?! –krzyknęła wreszcie poirytowana sekretarka.
-Przepraszam, że przeszkadzamy w wykonywaniu ważnych obowiązków, ale mamy jedno pytanie. Gdzie znajdziemy pana zajmującego się stronami internetowymi?
-Pokój 204. Prawdziwe tłumy dzisiaj do niego…
Wsiadłyśmy do windy i chwilę potem znalazłyśmy się na miejscu. Weszłyśmy do środka niewielkiego gabinetu, w którym…’LOUIS?!’
-…cała sprawa jakoś mnie bardzo nie uraziła, ale nie życzę sobie żeby wypisywał Pan bzdury na mój temat. –usłyszałyśmy fragment jego wypowiedzi.
-Dołączam się. –powiedziałam cicho.
-Co tu robisz Czekoladko? –spytał Lou. –Tylko spróbuj to zapisać. –syknął w stronę dziennikarza.
-Nie tylko gwiazdy dbają o swoją prywatność. –odrzekłam spokojnie po czym zwróciłam się do reportera –Rodzice Pana nie nauczyli, że nie wolno kłamać? To się nazywa braki w wychowaniu. Więc to o tym mówią psychologowie gdy doszukują się traumy z dzieciństwa…
Mężczyzna stał tylko ze spuszczoną głową i wysłuchiwał wszystkich oskarżeń. ‘Paparazzi czuje się winny? A to Ci dopiero zjawisko.’
Wszyscy opuściliśmy budynek i stanęliśmy obok siebie w milczeniu.
-To może pójdziemy na kawę? Umówiłem się z Harrym. Chyba nikt nam tym razem nie przeszkodzi. Co Wy na to Czekoladko i przyjaciółko Czekoladki? –spytał Louis.
-Louisie, to Sophie –moja nieoficjalna siostra. Sophie, to Louis, znasz go z mojej ściany. –powiedziałam. – I nie nazywaj mnie Czekoladką!
-Dobrze Czekoladko.
‘Jeju, jaki on ma piękny uśmiech!’


W kawiarni zajęliśmy czteroosobowy stolik.
-Emm, Brooke, może pójdziesz po kawę? –spytała Sophie.
Obrzuciłam ją tylko nienawistnym spojrzeniem. Przyjaciółka wstała i ruszyła w stronę kasy znajdującej się na drugim końcu sali. ‘Jeżeli jeszcze raz o tym wspomni to pozwalam Ci ją udusić.’
-Styles! Ej, Harry! Tutaj! –krzyknął Louis. ‘Ogłuchłam, prędzej czy później i tak by do tego doszło. Pożegnaj się ze słuchem Brooke!’
Podchodził do nas wysoki brunet z kręconymi włosami. Znałam go z plakatów, znałam go z telewizji, a teraz miałam poznać go osobiście.
-Jestem Harry. –powiedział do mnie.
-Taa, wiem. Ja jestem…
-CZEKOLADKA! –wydarł się Lou.
Wszyscy wybuchnęliśmy śmiechem. Nie miałam nawet siły się na niego gniewać, starałam się tylko nie spaść z krzesełka.
-Co wam tak wesoło? –usłyszałam głos Sophie.
Spojrzałam na Hazzę. Wbił wzrok w moją przyjaciółkę –wysoką, szczupłą brunetkę o lekko falowanych włosach. Louis szturchnął mnie łokciem w ramię, skinął głową w stronę tych dwoje gapiących się na siebie i powiedział –Ojejku! Właśnie mi się przypomniało, że muszę gdzieś iść coś zrobić, i że Ty, Czekoladko, musisz iść ze mną!
-No tak! Też o tym pamiętam! Ważna sprawa żeby zrobić to coś! Jak to dobrze czasem gdzieś iść …po coś .
Bo tej niezmiernie błyskotliwej wymianie zdań chłopak złapał mnie za rękę i pociągnął w stronę drzwi. Spojrzałam przepraszająco na Sophie, ale ona tylko uśmiechnęła się i odprowadziła nas wzrokiem.
**************************************************************************
Nie wierzę, że ja to napisałam!Takie długie?! Koniec mi się średnio podoba...

Ten rozdział jest dla dwóch osób.
Dla mojej kochanej Nadii, której środowy cytat(przez który prawie umarłam ze śmiechu) jest tu zamieszczony. Ty wiesz który, kocie <3

Dla Messy, która jeśli chodzi o opowiadanie jest dla mnie wzorem! Niektóre wątki na początku są podobne do tych w Twoim opowiadaniu, ale przysięgam, napisałam to wcześniej niż przeczytałam u Ciebie rozdział 10 <3

środa, 1 lutego 2012

#Rozdział czwarty.

Kawiarnia “Life passes away, the sweetness remains” –miejsce na ziemi ludzi, dla których muzyka jest powodem do życia. Na kremowych ścianach wiszą ikony muzyczne wszystkich pokoleń. Widać ogromne podobizny między innymi Kurta Cobaina, Janis Joplin, Michaela Jacksona, U2, Madonny, Beatlesów i wreszcie, One Direction. Do uszu gości docierały różnorodne utwory. Rap, rock, pop, a nawet znienawidzone przeze mnie reggae uświetniały ich pobyt tym miejscu. Rozejrzałam się dookoła. Nigdy nie widziałam takiej ilości ciast, ciastek, tortów i deserów. Siadłyśmy przy drewnianym stoiku w rogu pomieszczenia. Zajrzałam do leżącej na nim czerwonej książeczki, która okazała się być menu. ‘No tak, teraz pół godziny wybierania.’ Po jakimś czasie zdecydowałam się, tak jak przyjaciółka, na „czekoladowe niebo”.
-Siedź, ja pójdę, -powiedziałam gdy Sophie podniosła się aby zamówić nasze napoje, -Przy okazji pozachwycam się jeszcze najcudowniejszym miejscem w jakim się znalazłam i którego ktoś nie raczył mi pokazać. ‘Mistrzyni sarkazmu. Doktorze House, byłbyś dumny.’

Szłam niosąc dwie szklanki po brzegi wypełnione czekoladą. Przypomniała mi się scena sprzed godziny gdy częstowałam przyjaciółkę czekoladą. Napój coraz bardziej parzył mnie w dłonie. ‘Nigdy więcej.’ Stanęłam pomiędzy stolikami patrząc spokojnie jak brązowa, słodka czekolada spływa po moich palcach. ‘Dojdę tam, chociażby miała to być ostatnia rzecz jaką zrobię.’ Wzięłam głęboki oddech i pewnym krokiem ruszyłam przed siebie nie odrywając wzroku od szklanek, których zawartość zmniejszała się w szalenie szybkim tempie. Nagle potknęłam się o leżącą na podłodze  torebkę należącą do wyglądającej na niezbyt mądrą blondynki. Przygotowałam się na kolejne bliskie spotkanie z ziemią, ale zamiast uderzyć w twardą posadzkę moja twarz zatrzymała się na męskiej klatce piersiowej. Natychmiast oderwałam się od niego. Ze wszystkich upokorzeń to było najgorsze. ‘Gdyby ktoś tworzył ranking na największego gamonia świata wygrałabyś, gratuluję.’ Nie miałam odwagi spojrzeć mu w twarz więc wpatrywałam się otępiała w ‘czekoladowe niebo’ znajdujące się obecnie na jego śnieżnobiałej koszulce. Przeniosłam wzrok na Sophie. Gapiła się na mnie z szeroko otwartą buzią. ‘Nawet ona zaniemówiła, to oznacza, że jest gorzej niż tragicznie.’ Chłopak nagle zrobił coś zupełnie zaskakującego. Uniósł koszulkę do twarzy ukazując tym samym bosko wyrzeźbiony brzuch i zlizał z niej czekoladę!
-Mmmm…dobre, ale mogłoby być trochę słodsze. –powiedział. Gdy tylko usłyszałam TEN głos ugięły się pode mną kolana. Znałam go doskonale, Słyszałam go miliony razy w piosenkach, wywiadach, a nawet w głupich filmikach w Internecie. Spojrzałam mu w twarz. Rozpoznałam go pomimo, że na głowie miał kaptur, a oczy zakrywały mu okulary przeciwsłoneczne. ‘Świetnie, oblałaś miłość swojego życia gorącą czekoladą. Powiedz coś idiotko!’
-Ja…eee...przepraszam. –wydusiłam. ‘Jeżeli on leci na bełkot to już podbiłaś jego serce.’
-Nie ma sprawy. Będę miał pretekst żeby wrócić do hotelu i pogrzebać Harry’emu w szafie rozrzucając wszystko dookoła.
Zaśmiałam się. Czułam się trochę pewniej więc postanowiłam zadać rozsądne pytanie.
-Co robicie w Californi? Przecież koncert jest w przyszłym miesiącu…sama mam już bilety.
‘Rozsądne pytanie? Nie wyszło Ci Brooke.’
-Taaa, ale chcialiśmy jeszcze poopalać nasze seksowne klaty. –powiedział i napiął mięśnie co spowodowało, że o mało nie dostałam zawału.
-Nie boicie się grona rozszalałych fanek, które czają się za każdym rogiem? –spytałam. Byłam na siebie zła, że w tak banalnej wypowiedzi zawarłam nutkę zazdrości.
-Jeżeli każda będzie próbowała podrywu ‘na gorącą czekoladę’ to skończymy w szpitalu z rozległymi poparzeniami. –zaśmiał się.
Czułam, że zaczynam się rumienić więc schyliłam głowę i wlepiłam wzrok w czubek trampka. W pewnej chwili Louis wyjął telefon z kieszeni i z zawiedzioną miną powiedział: -Muszę lecieć, Zayn chyba się zorientował, że zabrałem mu żel do włosów. –widząc moje rozczarowanie dodał –Do zobaczenia skarbie.
Następnie uśmiechnął się do mnie i wyszedł z kawiarni.
Wróciłam do Sophie i uderzyłam głową o blat stolika.
-Myślałam, że wcale się nie odezwiesz. –Dotknęła mojego ramienia. –Zakładam, że przeszła Ci ochota na ‘czekoladowe niebo’.
-Teraz mam ochotę się utopić. Myślisz, że to też serwują?
Dziewczyna tylko uśmiechnęła się i obejmując się opuściłyśmy budynek.
****************************************************************************

Miał być dłuższy, ale zostawiłam resztę akcji na następne rozdziały. Mimo, że nie udało się zbytnio mam nadzieję, że komuś się spodoba <3